Wrócę jeszcze do AlAnon. Otóż skąd się bierze miłość? Jak może kiedyś wspominałem, spytałem o to Ewę Woydyłło: skąd wziąć miłość? i jej odpowiedź zacytowałem w mojej książce „W poszukiwaniu miłości”. Otóż wg niej, jeśli nie dostaliśmy miłości od rodziców, to jako dorośli możemy dostać ją od Boga, jeśli jesteśmy osobami wierzącymi, albo jeśli nie jesteśmy wierzącymi, to możemy dostać ją od drugiej osoby dorosłej.
No i oczywiście tu zaczyna się problem, który polega na tym, gdzie jest miłość, w nas, czy poza nami? Wewnątrz, czy na zewnątrz? Przeciętna AlAnonka szuka tego na zewnątrz, ponieważ zaprzecza, że sama istnieje. Niemniej jednak wg wszelkich "obiektywnych" danych miłość jest w nas, bo jeśli by jej nie było, to my byśmy nie istnieli. Piotr Pawlukiewicz twierdzi, że ten "biały kamyk" istnieje w nas, ale przywalony jakimś szlamem, błotem etc. Muszę przyznać, że koncepcja Pawlukiewicza jest mi najbliższa, ale..
W wyniku wielu własnych przemyśliwań doszedłem jednak do wniosku, że miłość istnieje w nas i poza nami jednocześnie. Problem jest jedynie w proporcji i tzw. harmonii. Inaczej mówiąc jeśli AlAnonka szuka jej poza sobą, zaprzeczając istnienie jej w niej samej, to jest to patologia, ale patologią jest również sytuacja, kiedy ja zaprzeczam istnienia fali miłości idącej do mnie z zewnątrz. I znowu dotarliśmy do wspomnianej proporcji, umiaru i harmonii, koniecznej do istnienia życia. Wszelkie ekstrema są letalne.
Jak tak się dobrze zastanowić, to jest to pochodna koncepcji, że człowiek jest istotą społeczną, a więc jest równocześnie jednostką i zbiorowością.
Przy okazji, w książce "Dzień po dniu", pod datą 23 lipca, znalazłem interesującą refleksję, jak mi się wydaje, skierowaną do AlAnon:
Nie baw się w niańkę
Nasza odpowiedzialność wobec ludzi, którzy zwracają się do nas o pomoc, też ma swoje granice, nie popadajmy więc w przesadę i nadgorliwość. Niańczenie kogoś, kto wciąż oddaje się nałogowi, i matkowanie mu mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Podobnie bez sensu jest uganianie się po ulicach za czynnymi alkoholikami czy narkomanami z żądaniem by natychmiast przyjęli naszą pomoc. Jednak wobec tych, którzy naprawdę chcą przestać, mamy obowiązek zrobić wszystko, co w naszej mocy.
Jesteśmy w stanie intuicyjnie wyczuć, czy dana osoba rzeczywiście chce zacząć się leczyć, czy też pragnie się tylko wypłakać i podeprzeć na naszym ramieniu. Winniśmy zawsze nieść z ochotą posłanie, ale nie musimy całymi godzinami przesiadywać z tymi, którzy nie dojrzeli jeszcze do tego, by rozstać się z nałogiem.
Czy umiem „wychwycić w tłumie” tych, którzy naprawdę szukają pomocy?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz