niedziela, 7 czerwca 2009

Nawrót

Wiesz, wczoraj (2009-06-06) słuchałem w Radiu Plus-Józef Poradni Uzależnień Jacka-hazardzisty. Jacek poruszył nadzwyczaj interesujący temat: nawrót.
W uzależnienie wpisany jest nawrót. Co jest powodem tego zjawiska? Nagromadzanie się emocji, które nie potrafimy rozładować. Wszystko robimy jak należy, jesteśmy na programie, uczestniczymy w mitingach i nagle, bęc, zapijamy, kupujemy żeton, zażywamy tabletkę, czy innego „jointa”, etc. Jeśli jesteśmy alkoholikami, czy hazardzistami, nie koniecznie może się to objawiać zapiciem, czy zakupem żetonu. Czasami chore emocje chcemy rozładować w inny sposób, np. długotrwałym spacerem, czy jazdą na rowerze, etc. Jest to nawrót. Ale nawrót zaczyna się dużo wcześniej niż widoczne objawy. Myślę, że pełny tekst audycji można ściągnąć ze strony Internetowej Sielskiefale, lub Radio Jozef, i dalej zakładka Poradnia Uzależnień (niestety, za jakiś czas). W skrócie, Jacek mówi, że do uporania się z tym problemem potrzebny jest sponsor, który nam wskaże nasze objawy. Będzie naszym psychicznym lustrem. Ale Jacek mówi, że czasami takie szczere wskazanie objawów możemy odebrać i zareagować reakcją obronną. Nie, nie, nie masz racji, ja to tylko.. etc.
W chorobie uzależnienia czasami pojawia się żal, poczucie skrzywdzenia. Właśnie ten żal jest nam „potrzebny”, aby usprawiedliwić naszą potrzebę nagrody, to nasze wewnętrzne dziecko potrzebuje pogłaskania..
Jacek mówi, że rolą sponsora jest wskazanie tego, ale jednocześnie sponsor nie powinien zdejmować z nas odpowiedzialności, albo inaczej, powinien wymuszać konsekwencje naszego postępowania, czyli inaczej mówiąc powinien stosować tzw. twardą miłość.

Tyle moje notatki z wypowiedzi Jacka-hazardzisty.

A oto, co ja myślę na ten temat. Jak zwykle, zabrakło mi tutaj wartościowego celu, czyli pustka w moim życiu, która, wg mnie, stanowi przyczynę tego nawrotu. Jak wspomniałem poprzednio jest zasadnicza różnica między „zwykłą pracą” (work), a realizowaniem celu, czyli „biegiem do mety” (run). Kiedy nie mam celu, to „zwykła praca” zamienia się w "kierat", dom-praca-dom, czasami dom-praca-praca-dom. Wiesz, po pewnym czasie praca taka pozbawia nas podmiotowości i stajemy się przedmiotem, ogniwem, „śrubką” w jakiejś niezrozumiałej machinie przedsiębiorstwa. W odróżnieniu od tego, posiadanie celu zakłada metę, a więc nie tylko pracę i ewentualne przyspieszenie (akcelerację) na finiszu, ale przede wszystkim metę i związaną z tym nagrodę i odpoczynek. Nagroda tu jest naturalna, jest konsekwencją osiągnięcia celu. Nie jest wymuszeniem, ale jest usprawiedliwiona wysiłkiem i nie jest oderwana od rzeczywistości i odpowiedzialności za swoje czyny. Wręcz przeciwnie, jest silnie powiązana z naszą działalnością (tu i teraz) i jak wspomniałem niejako konsekwencją. Mało tego osiągnięcie celu jest samo w sobie terapeutyczne, wszak podnosi moją samoocenę. Widzę, co dokonałem i to dokonanie zaczyna na nas pozytywnie oddziaływać. Nie jest już mną, ale istnieje poza mną, a jednocześnie wiem, że to moje dzieło. I znowu powracam tu, do pierwotnego pojęcia miłości, która jest w nas, ale jednocześnie przychodzi z zewnątrz.
Tak na marginesie. Myślę, że ta dwoistość miłości jest odzwierciedleniem faktu, że człowiek jest jednocześnie jednostką i zbiorowością. Właściwość ta, choć trudna do zrozumienia, jest pierwotna i immanentna. Znaczy to, że zawsze tak jest i nigdy nie można tego rozgraniczyć, a jednocześnie jest przyczyną, we mnie samym, stałego dylematu wg jakiego interesu w danej chwili mam postępować: wg interesu jednostkowego, czy zbiorowego. Kolega mój, kiedy próbowałem mu to wytłumaczyć, po paru argumentach stwierdził, że gdyby to była prawda, to byłoby to dla niego bardzo deprymujące. Na co ja stwierdziłem, że wręcz przeciwnie, ta dwoistość człowieka i płynący z niej wewnętrzny konflikt jest wspaniały i stanowi motor naszego rozwoju. Problem pojawia się, kiedy któryś z tych interesów przeważa, zaburzając harmonię.
Myślę, że jest to pewnego rodzaju egzemplifikacja koncepcji Yin/Yang z filozofii Dalekiego Wschodu.

Klub AKT Maluch przy Elektronice PW obchodził 45 lecie w Łochowie

W zeszły piątek na spotkanie DDA/DDD przyszła Wiola. Już po spotkaniu zaczęliśmy rozmawiać ja, Tomek i Wiola. W pewnym momencie ja wspomniałem, że w niedzielę jadę do Łochowa na 45 lecie… a ona na to.. Malucha! Aż mnie zatkało!. Ni w pięć ni w dziewięć, gdzieś u Zygmunta na spotkaniu 12-krokowym spotykają się ludzie z tego samego Klubu. Pamiętam wspomniałem jej, że Krzyś dzwonił do mnie i zaproponował, żebyśmy pojechali razem i zaoferował miejsce w samochodzie. Wiola też chciała jechać, ale nie miała transportu, więc spytała mnie, czy byłoby tam jeszcze jedno miejsce dla niej? Zadzwoniłem więc do Krzysia i pojechaliśmy razem. Na miejscu przyjechało, na moje oko, jakieś 500 osób. W różnym wieku, od kilku do kilkudziesięciu lat. Wprawdzie było zimno i wiał wiatr, ale ognisko było udane. Na początku uformowały się dwa „zespoły”: weterani i studenci. Ja i Krzyś oczywiście należeliśmy do weteranów, ale Wiola nie należała ani do nas, ani do studentów, coś pomiędzy. Chociaż ja ją do nas zapraszałem. Zresztą ona (podobnie jak ja) nie kończyła Elektroniki na Politechnice Warszawskiej (po prostu przybłędy). Oczywiście problem był w repertuarze piosenek. Szkoda, że moja siostra nie była obecna, bo zaraz byśmy zdominowali całość, a tak na początku się nie kleiło, chociaż nawet organizatorzy postarali się o wydrukowanie śpiewnika (ale ze śpiewnika myśmy nie znali żadnej piosenki). W końcu zaczęliśmy śpiewać na zmianę ze śpiewnika i z pamięci te stare rajdowe piosenki. Już koło północy wstał Jaś i zakomunikował, że wprawdzie teraz obchodzimy 45 lecie, ale za trzy lata czeka nas pięćdziesięciolecie. Powodem tego była jakaś dyskrepancja wśród członków klubu. Wprawdzie z nami był Andrzej, drugi Prezes Klubu, a pierwszy prezes też był obecny w postaci specjalnego nagrania „przemówienia” odegranego z samochodowego nagłośnienia, więc być może Jaś miał rację, ale w tym momencie ja się odezwałem i stwierdziłem, że nie ma o co się spierać, ponieważ w środku był Czernobyl :) i komputery na Elektronice się przegrzały. Wszak już wtedy mieliśmy kryzys i najwyraźniej nie dowieźli prądu, przez co Maluch odmłodniał:).
Do domu wróciłem o godzinie 3 rano.