niedziela, 26 kwietnia 2009

Zakwitła tarnina


Znowu byłem w Puszczy. Ciepło i słonecznie. Spotkałem wielu ludzi i rowerzystów. Pięknie zakwitła tarnina. Nawet ta, co w zeszłym tygodniu była opóźniona. Niestety koło Łubca ktoś częściowo wyciął tarninę i nieco ją zniszczył. Za to koło Zaborowa piękny biały wał krzaków obsypanych kwiatami. Słyszałem również żurawie. Na Debłach spłoszona kaczka odelciała ciężkim lotem. Wody w kanale coraz mniej. Jakieś 80 cm brakuje, czyli susza. Glistnik tu i ówdzie zakwitł, a więc wg glistnika już maj. To była trochę dłuższa wycieczka, z Leszna przez Łubiec, Roztokę, zielonym, potem żółtym w prawo do mostku, dalej trochę z powrotem i do "Placu Konstytucji 3 maja" z dębęm Kołłątajem, spojrzenie na bagno Debły i dalej przez Szalonkę do Zaborowa. Szedłem w miarę szybko, żeby zdążyć na 13.20 w Zaborowie, więc trochę się zmęczyłem. Ale nie było jeszcze komarów, więc jak zwykle było pysznie.
Teraz słucham Krzysztofa i refleksję na dziś:
Czy jestem gotów zrobić to, co trzeba?

niedziela, 19 kwietnia 2009

Wiosna Panie Sierżancie...

Wreszcie poszedłem do Puszczy. Wybrałem trochę dłuższą trasę z Leszna przez Łubiec, Roztokę, mostek, dalej szlakiem zielonym do żółtego, żeby zobaczyć bagno Debły i dalej Szalonka do Chaty SKT i do Zaborowa. Na Debłach bardzo podoba mi się uschnięta trzcina jeszcze zeszłoroczna, która stoi w szyku na baczność, jak żółnierze w pododdziałach.
Poza tym wiosna w pełni, choć było trochę chłodno. Czeremchy kwitną, konwalie mają już duże liście i niebawem będą również kwitły. Nawet tarnina koło Zaborowa ma już duże pąki, pewnie w przyszłą niedzielę będą kwiaty, natomiast tarnina koło Łubca jeszcze nie gotowa, ale tam jest troche zimniej, bardziej wietrznie i może dlatego tam się opóźnia. Widziałem sarnę. Chyba się wystraszyła i zaczęła się wydzierać (szczekać/beczyć?). Po raz pierwszy usłyszałem głos sarny. Poza tym Rutwica lekarska (Galega officinalis) wypuszcza nowe pędy i ma się dobrze, a myślałem, że przez te mrozy już jest po niej. Również glistnik jaskółcze ziele (Chelidonium majus) ma się dobrze, ale ten, to nawet w -20 stopniowych mrozach jest zielony, więc się nie zdziwiłem.

Moja siostra podesłała mi link do YOUTUBE:

http://www.youtube.com/watch?v=9lp0IWv8QZY

Super film o Susan Boyle, która zaśpiewała piosenkę.

I dreamed a dream

There was a time when men were kind,
And their voices were soft,
And their words inviting.
There was a time when love was blind,
And the world was a song,
And the song was exciting.
There was a time when it all went wrong...

I dreamed a dream in time gone by,
When hope was high and life, worth living.
I dreamed that love would never die,
I dreamed that God would be forgiving.
Then I was young and unafraid,
And dreams were made and used and wasted.
There was no ransom to be paid,
No song unsung, no wine, untasted.

But the tigers come at night,
With their voices soft as thunder,
As they tear your hope apart,
And they turn your dream to shame.

He slept a summer by my side,
He filled my days with endless wonder...
He took my childhood in his stride,
But he was gone when autumn came!

And still I dream he'll come to me,
That we will live the years together,
But there are dreams that cannot be,
And there are storms we cannot weather!

I had a dream my life would be,
So different from this hell I'm living,
So different now from what it seemed...
Now life has killed the dream I dreamed...

(Susan śpiewa tekst tylko w czarnym kolorze)

Piękna historia współczesnego Kopciuszka i to realizująca się na naszych oczach. Oczywiście smaczku dodaje tekst. Chusteczki się przydadzą. Ja płakałem i oglądałem w kółko przez wiele godzin. Ktoś napisał, że jak nie przestanie oglądać, to będzie potrzebował "Susan Boyle de-tox therapy". Coś w tym jest. Kiedy wyszła na scenę to wszyscy się z niej śmiali i gwizdali, ale kiedy zaczęła śpiewać, to w jednej chwili powaliła całą widownię wraz z jurorami (i cały świat). W stosunkowo krótkim czasie film ten obejrzało około 30 milionów ludzi na całym świecie (ktoś napisał nawet 300 milonów wejść). Bardzo inspirująca historia. Polecam.

niedziela, 12 kwietnia 2009

Antek zgodził się na Pamifos!

Antek poprosił mnie, abym przyszedł w środę (8 kwietnia2009). Tłumaczył, że przyjdzie pani doktor i on chce, żebym z nią porozmawiał. Wprawdzie mu powiedziałem, że mnie nie wypada z nią rozmawiać przy chorym, a zapewne i ona nie zechce rozmawiać. Niemniej jednak się zgodziłem i przyszedłem. No i byłem świadkiem cudu: Antek zgodził się wziąć Pamifos (który ja przyniosłem 10 listopada ubiegłego roku). Najpierw pani doktor go opieprzyła, że ją wzywa, a nie chce się stosować do jej zaleceń. W końcu przyparty do muru Antek się zgodził, a ona wymusiła na nim pisemną zgodę. Łzy stanęły mi w oczach, a klucha w gardle. Gdyby nie powaga sytuacji, to bym ją ucałował.
Ale to dopiero początek, wszak Antek na Pamifos reaguje gorączką. Dwa następne dni dyżurowałem przy nim, aby w razie czego zareagować. No i moje obawy nie okazały się płonne. Antek dostał gorączki 38,5. To i tak niewiele, bo za pierwszym razem, 1,5 roku temu dostał temperatury 40 stopni. Problem polegał jednak na tym, że ciężka hiperkalcemia, w jakiej się on znajduje (poziom wapnia przekraczał 14,4, przy normie 10), spowodowała, że on wymiotuje, więc podawanie czegokolwiek przez usta groziło w każdej chwili wymiotami. Pomimo to zasugerowałem Antkowi witaminę PP 500mg. Zażył. Czekamy i nic się nie dzieje, nie wymiotuje. Ściskam kciuki, aby upłynęło około 40 minut (wtedy już witamina zacznie działać i niech sobie wymiotuje. Ale nic. Po około godzinie mierzymy temperaturę i Antek ma 38,1. No to dobrze. Po dwóch godzinach podaję mu następne 500mg. Znowu nie wymiotuje, a po godzinie ma już 37,5. Więc dobrze, myślę, mogę iść i kiedy żona przyszła, mówię jej, aby na noc podała mu napar z chmielu, ale nie wcześniej, jak za 2 godziny od podania witaminy PP. Chmiel podobno zwymiotował. No trudno, ale witamina zadziałała. Następnego dnia powtórka. Temperatura i znowu witamina. Powiedziałem mu, żeby w czasie działania leku przeciwwymiotnego podawanego z kroplówką, starał się wypić co najmniej dwa litry wody, bo w kroplówce dostaje tylko 1 litr, co przy stosowaniu leku moczopędnego (Furosemidu) jest stanowczo za mało.

Dziś mamy Wielkanoc. Ale nie dzwonię do niego, bo on nie może mówić.
Następnego dnia po podaniu Pamifosu Antek zaczął pomstować na lekarkę, że na niego nakrzyczała. A kiedy dowiedział się, że Pamifos podaje się co miesiąc, to zaczął kombinować, jak tu uniknąć następnej porcji.. (pomimo, że podpisał zgodę!). Nie wiem, czy to było pod wpływem tej pielęgniarki Krystyny, która jest wyznawcą Nowej Germańskiej Medycyny. Na szczęście, na Wielkanoc ona wyjechała za Wrocław do rodziny. A ja spokojnie mu wytłumaczyłem, że on powinien całować ręce lekarce, za dwukrotne już uratowanie mu życia, a i teraz za Pamifos. Ja, przez rok, nie byłem w stanie tego dokonać!

sobota, 4 kwietnia 2009

Historia Wiliama Kelly

Wiliam Donald Kelly, DDS, MS
Ralph W. Moss
(tłumaczenie)

30 stycznia 2005 roku w wieku 79 lat odszedł William Donald Kelley, DDS, MS, jeden z najbardziej znaczących osobistości w historii alternatywnej terapii raka. Przyczyną śmierci była zastoinowa niewydolność serca. Począwszy od 1960 roku dłuższy czas cierpiał na problemy z sercem w tym na poważne zaburzenia jego rytmu.
Dr. Kelly urodził się 1 listopada 1925 roku na 80 akrowej „zapyziałej farmie” w Winfield, Kansas. Jego ojciec umarł w młodości na atak serca i w czasie Wielkiej Depresji, jego matka sama wychowywała jego trzech synów. Wszyscy trzej ukończyli studia wyższe, gdzie otrzymali odpowiednie dyplomy magisterskie i stali się profesjonalisami pełnymi sukcesów.

William Kelly był dzieckiem niezwykłym. Pewnego razu powiedział mi, że w wieku trzech lat miał wizję Jezusa, który podszedł do niego, kiedy bawił się w piaskownicy. Wziął go na ręce i poinstruował go, żeby został medycznym misjonarzem.
Potem Kelly przeprowadził się do Teksasu i studiwał na Uniwersytecie Baylora.
Pod wpływem jego ojczyma został pełnym sukcesu ortodontą, pracując po 12- 14 godzin dziennie wstawiając specjalne aparaty ortodontyczne na zęby dzieci w Grapvine, Teksas. Wraz ze swoją pierwszą żoną zaadoptowali czworo dzieci i prowdzili typowe podmiejskie życie lat 50-tych ubiegłego wieku. Kiedy miał chwilę wolnego czasu Kelly zajmował się odnawianiem antycznych samaochodów, a cokolwiek robił, zawsze robił to z poświęceniem i jako pracoholik praktycznie żył na batonikach czekoladowych i innym tzw. jedzeniu śmieciowym.

Około 1960 roku zaczął podupadać na zdrowiu. Pierwszą rzeczą jaką zauważył było pogarszający się wzrok. Zaczął również cierpieć z powodu skurczów mięśniowych i poważnych bóli w piersiach, aż wreszcie wpadł w poważną depresję psychiczną. Kulminacja przyszła w 1964 roku, kiedy zaczął cierpieć na wzdęcia i roztrzeń żołądka, w końcu trafił do szpitala. Seria prześwietleń wykazała symptomy zaawansowanego raka trzustki, wraz z ogniskami w płucach, biodrze i wątrobie. Chirurg odmówił operacji stwierdzając, że ma jedynie cztery do ośmiu tygoni życia. Lekarze byli tak pewni diagnozy, że nawet nie pofatygowali się, aby zrobić biopsję raka; zaniechanie to później stało się przyczyną zarzucania Kellemu oszustwa.

Kelly gotowy był się poddać, ale jego matka, bez wątpienia zaprawiona w pionierskim życiu, przyjechała z Kansas, aby uratować go. Najpierw wyrzuciła całe jego dotychczasowe pożywienie, batoniki i inne badziewie, a nawet mięso i poinstruowała go, aby zaczął jeść jedynie świeże i surowe owoce, warzywa, orzechy, zboża i inne ziarna. Po kilku miesiącach takiego reżimu Kelly zaczął się czuć lepiej. Nawet był zdolny wrócić do pracy. W sklepie ze zdrową żywnością znalazł pracę Maxa Gersona, pioniera dietetyki, który napisał książkę pod tytułem „Terapia raka: Pięćdziesiąt przypadków przemawiających za podobnym programem”.

Niemniej jednak po sześciu, może siedmiu miesiącach, stan zdrowia Kelly’ego przestał się poprawiać i rozwinęły się poważne problemy trawienne, prawdopodobnie spowodowane zaawansowanym stanem raka. Z tego powodu Kelly zaczął brać enzymy trzustki, na początku, aby poprawić trawienie posiłków. Później jednak zwiększył dozę do 50 kapsułek dziennie. Wtedy odkrył pracę Johna Beard’sa, DSc, Szkockiego embriologa, który już na początku 20-go wieku postulował, że enzymy trzustki były naturalną kontrolą raka. Również spotkał się z pracą Dr. Edward Howell, autora „Enzyme Nutrition”, jeden z pierwszych aposołów diety złożonej z surowej żywności pochodzenia roślinnego. W tym czasie Kelly wyzdrowiał ze swojej własnej choroby i zaczął leczyć ponad 30 tysięcy pacjentów.

Początkowo, Kelley odkrył, że wprawdzie wiele ludzi czuje się dobrze na tej diecie, to jednak inni nie zupełnie. Jego druga żona, Susie, była jedną z tych innych. Okazało się, że ażeby mogła kontrolować jej poważną alergię, do diety musiała włączyć na pół surowe czerwone mięso. W ten sposób powstała jego koncepcja Typów Metabolicznych, w której różni ludzie, ze względu na ich genetyczne dziedzictwo, a także czynniki środowiskowe mieli różne wymagania dietetyczne począwszy od wegetariańskich do mięsożernych, posiłków surowych i/lub gotowanych. W tej swojej idei odnośnie mięsa, Kelly był pod wpływem pracy Vilhjamur Steffanson, wykształconego w Harvardzie podróżnika, który między innymi wykazał, że Eskimosi nie chorują na raka, będąc właśnie na tłustej diecie czerwonego mięsa.

Pewna odpowiedź na raka

Kelly był autorem kilku książek, w tym książki samopomocowej, „Pewna Odpowiedź na Raka”, po raz pierwszy opublikowanej w 1927 roku i w uaktualnionej edycji, „Rak: Wyleczyć Niewyleczalne bez Chirurga, Chemoterapii lub Radioterapii” (2001). Jego testami na raka były Test Enzymów Kelly’ego i Kellego Indeks Zezłośliwienia. W 1970 roku Kelly był skazany za uprawianie medycyny bez licencji i w 1976 roku sąd zawiesił jego licencję dentysty na 5 lat. Przez krótki czas w późnych latach siedemdziesiątych pracował w klinice na południe od Tijuana.

Najwyższą sławę Dr. Kelly osiągnął w 1980 roku, kiedy leczył popularnego aktora filmowego Setve McQueen, który miał zaawansowaną mesothelioma’ę, formę raka piersi i odbytu, ogónie spowodowaną ekspozycją na azbest. W 1980 roku, po zabiegu operacyjnym McQueen umarł. Kelly później twierdził, że McQueen był w zasadzie wyleczony, ale wtedy został zamordowany, ponieważ gdyby żył, to to, spowodowałoby ujawnienie skrywanej prawdy na temat raka. Niemniej jednak w umysłach ludzi ta porażka spowodowała duży uszczerbek dla całego dorobku Kelly’ego głoszącego sukces w walce z rakiem.

W roku 1970 Kelly był rozsądny w swoich stwierdzeniach na temat medycznych ortodoksów i chociaż on doceniał trudności w zmianie stylu życia Amerykanów, to poszukiwał właściwych, a zarazem uczciwych metod ewaluacji jego metody. W miarę upływu czasu jednak, coraz bardziej wątpił, czy to kiedykolwiek nastąpi.

Pomału stawał się również paranoikiem. W 1980 roku przeprowadził się na wieś w stanie Waszyngton. Jego małżeństwo z Susie rozpadło się, stracił kontrolę nad jego, w swoim czasie dobrze prosperującą organizacją, również jego zdrowie psychiczne i fizyczne zaczęło podupadać. Pod koniec lat 1980, przeprowadził się na wieś w stanie Pensylwania, wraz z jego ówczesną towarzyszką, kardiologiem o nazwisku Carol Morrison, którą jak twierdził, wyleczył z raka piersi. W tym czasie odwiedziłem ich dwa razy w małym miasteczku Saxonburg, na północ od Pittsburgha. W swoim czasie pełen sukcesów ortodonta z certyfikowanym sepcjalistą od chorób serca, dziś żył wraz z Carol w wynajmowanym małym domku parterowym na Water Street. Żyli z comiesięcznego zasiłku dla Dr. Kelly.

Kelly był swoim cieniem z poprzednich lat. Chociaż wciąż robił codzienne wlewy kofeinowe, nawrócił się na picie ogromnych butelek Coke, której przypisywał właściwości zdrowotne. W tym czasie zarówno on, jak i Dr. Morrison wydawali się jedynie powierzchownie zainteresowani medycyną. Zbyt byli zająci całodobowym wykorzystywaniem ich drukarki wymyślając rasistowskie i antysemickie traktaty! Patrząc na Kelly’ego, trudno było powiązać go, będącego wtedy właściwie wrakiem człowieka , z człowiekiem z wibrującą indywidualnością wcześniejszych dekad.

Wejście Dr Gonzaleza

To było w czasie, kiedy właśnie Nicholas J. Gonzalez, MD, niedawny absolwent Wydziału Medycyny Uniwersytetu Cornell, po raz pierwszy odniósł sławę w Nowym Yorku jako lekarz uprawiający metody Dr Kelly’ego. Gonzalez zawsze był skrupulatny w oddawaniu honoru Kelley’emu jako jego nauczycielowi w jego pracy. Pomimo to Kelly, którego spotkałem w roku 1990 kipiał z oburzenia na świat, a wszczzególności na tych, którzy starali się mu pomóc, włączając w to Dr Gonzaleza. Wkrótce potem Kelly nawet pozwał Gonzaleza do sądu w obelżywym i nieprzyjemnym procesie. Pozew został oddalony przez sędziego, który przy okazji wypowiedział pewne, mało delikatne słowa na temat tej sprawy. Po śmierci Morrison, Kelly przeprowadził się spowrotem na farmę swojej matki w Kansas, gdzie jego „dziwna i pełna wydarzeń historia” rozpoczęła się blisko 80 lat temu.

Poproszony o podsumowanie osiągnięć Kelly’ego, Dr Gonzalez napisał co następuje:

„Przez lata, cokolwiek mogłoby być wypowiedziane na temat kogokolwiek, złego, dobrego lub obojętnego, zostało powiedziane na temat Willama Donalda Kelly’ego.
Bez względu na to, w jakim stopniu mogłyby być te twierdzenia prawdziwe lub fałszywe, chciałbym, aby Kelly został zapamiętany, jako ten, którym rzeczywiście był, niezwykłym, wybitnym człowiekiem, który poświęcił całe swoje osobiste szczęście dla rzeczy, w które rzeczywiście wierzył, że są prawdą. Podobnie, jak wielu innych znakomitych ludzi, on nigdzie nie pasował i przez większość swojego dorosłego życia, gdziekolwiek poszedł i cokolwiek robił, stwarzał kontrowersje, kreował pochlebców, ale również chętnych do karcenia go, lub pouczania.

„Oczywiste jest, że świat potraktował go źle i nazbyt często, w jego późniejszych latach odpowiadał on tym samym. Posiadał wiele, zarówno stron słabych, jak i mocnych, ale także niezwykłych, i żył jako ekscentryk, zawsze na krawędzi; w pewnym momencie we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, słyszałem, że w poszukiwaniu jedzenia grzebał w śmietniku. Pomimo to, staram się zawsze przypominać i zawsze pozostaję skoncentrowany na jego unikalnej zdolności widzenia prawdy, której nikt inny nie potrafił zobaczyć, i co więcej, potrafił pozostać wiernym temu bez względu na koszty.

„Od dnia, pierwszego z nim spotkania w biurze chiropraktyka w Queen, w lipcu 1981 roku, po moim drugim roku szkoły medycznej, jego jedynym celem, jedynym życzeniem było, aby jego praca była właściwie oceniona i sprawdzona i jeśli jego idee będą potwierdzone jako wartościowe, mogłyby być zintegrowane z głównym strumieniem ortodoksyjnej medycyny. Dla mnie, bez względu na to cokolwiek stało się w naszych wzajemnych relacjach, i cokolwiek on powiedział na mój temat w ostatnich latach, zawsze to pozostanie honorowym zadaniem, którego podjąłem się na poważnie i do dziś nad tym pracuję.

„W mojej ocenie, Kelly, w swoim naukowym myśleniu, wyprzedził lata świetlne całą resztę nas, zarówno medyków ortodoksów, jak i alternatywnych. Dlatego zasługuje on na nasz szacunek, za swoje osiągnięcia, swoje próby badawcze, poważne cierpienia, a także zasługuje na nasze wybaczenie jego słabości. Wierzę, że pewnego dnia, jego idee na temat natury raka i chorób ludzkich, staną się fundamentem nowej medycyny, a nie ledwie marginalnie zauważane, i świat będzie pamiętał go w przyszłości z należytym szacunkiem. Obecnie, pamiętajmy o nim z życzliwością i z szacunkiem dla tego, czego dokonał i co próbował jeszcze zrobić.”