czwartek, 25 lipca 2013

JOW czy system referendalny


 
W 2008 roku w Polsce powstało Stowarzyszenie "Demokracja Bezpośrednia", które zaczęło lansować w Polsce referendalny system wyborczy. Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, dlaczego nie? Wszak są kraje jak np. Szwajcaria, w których system ten funkcjonuje i się sprawdza.
Czy są argumenty za JOW (Jednomandatowym Okręgom Wyborczym) i przeciw systemowi referendalnemu?

Najpierw jednak dwa słowa o książce Malcolma Gladwella „Punkt przełomowy”.

Wg teorii brytyjskiego antropologa Robina Dunbara, mózg naczelnych ewoluował do większego rozmiaru po to, żeby mogły one utrzymywać skomplikowane stosunki społeczne w dużych grupach.

Żyjąc w grupie złożonej z pięciu osób, śledzimy dziesięć odrębnych relacji: swoje relacje z czterema członkami grupy oraz sześć dwustronnych relacji między tymi osobami, istota wspólnoty polega bowiem na dobrej znajomości wszystkich członków. (...). Krótko mówiąc, w następstwie stosunkowo niewielkiego wzrostu liczebności grupy ogromnie wzrasta obciążenie społeczne i intelektualne jej członków.

Okazuje się, że maksymalna liczba osób, z którymi jesteśmy w stanie nawiązać kontakty o autentycznie społecznym charakterze, relacje oparte na osobistej, dobrej znajomości każdego członka grupy oraz wzajemnych zależności, wynosi 150. Taką właśnie liczbę przysposobili w swojej organizacji niektóre firmy - spółki pracownicze, jak np. Gore Associates (znanej z tkaniny Gore-Tex), a także religijne gminy anabaptystów.

Stu pięćdziesięciu członków to optymalna liczba; taką liczbą łatwiej kierować i łatwiej w niej żyć – przyznaje Bill Gross, jeden z liderów kolonii huterowców (religijna gmina anabaptystów) spod Spokane. - Kiedy jest nas więcej, ludzie zaczynają się od siebie odsuwać.

Myślę, że rozważania te warto wziąć pod uwagę przy konstruowaniu systemu politycznego państwa, w tym ordynacji wyborczej. Po prostu człowiek nie jest w stanie ogarnąć większej liczby członków danej grupy. Wydaje się więc, że system przedstawicielski ma przewagę nad demokracją bezpośrednią systemu referendalnego. Wydaje się, że system referendalny może być wydajny w mniejszych społeczeństwach, jednak w takich jak Polska wydaje się, że ma on ograniczone znaczenie w kierowniu państwa, a może on spełniać jedynie uzupełnienie dla jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW).

System JOW nie tylko dostarcza przedstawiciela, ale również edukatora, który jest jednocześnie odpowiedzialny przed wyborcami. Inaczej mówiąc edukacyjna rola posła wyraża się nie tylko w akademickim wykładzie, ale słuszność danych poglądów jest weryfikowana przez życie i w tym wyraża się również jego odpowiedzialność przed wyborcami - odpowiedzialność polityczna.

Inaczej mówiąc w swoim okręgu poseł powinien tłumaczyć wyborcom interes państwa, który nie zawsze musi być spójny z interesem danej grupy. Odpowiedzialność posła w systemie JOW polega również na tym, że jest on jednocześnie wyrazicielem w parlamencie interesu elektoratu danego orkęgu wyborczego. W systemie referendalnym nie ma tej odpowiedzialności, gdyż nawet gdyby grupa inicjatywna referendum zaczęła tłumaczyć istotę danego pytania referendalnego ze względu na liczebność państwa odpowiedzialność się rozmywa. A prócz tego, kto ma być tą grupą inicjatywną i jaka jest jej odpowiedzialność i przed kim?

Rozważania te uzupełniają poprzedni post "Dobro wspólne", w którym wskazywałem na fakt, że ordynacja JOW jest wyważonym systemem między patologicznymi rozwiązaniami Liberum veto i ordynacją proporcjonalną, w których to systemach następuje zanik dobra wspólnego całego państwa.

wtorek, 23 lipca 2013

Wieści z Puszczy Kampinoskiej

Lipiec w Puszczy. Idziemy się dotlenić. Pamiętacie kładkę zrobioną przy mostku na Debłach opisywaną przeze mnie w starszym poście (zdjęcie obok)? Tym razem wybraliśmy się żółtym szlakiem  (tym bliżej kościoła) z Leszna w kierunku mostka na Dełbach. Byliśmy pewni, że teraz będzie dobrze, bo jest kładka. Pierwsza wątpliwośc nas ogarnęła, kiedy na brzozie znaleźliśmy ostrzeżenie, że szlak niedostępny/podtopiony. Hmmm, pomyśleliśmy zobaczymy co i jak, i najwyżej się wrócimy. Idziemy. Kładka - "luksus", ale do kładki trzeba dojść.
Dotarliśmy do trytwy i jakoś skacząc lub omijając kolejne dołki dotarliśmy w pobliże mostku, zbierając kwiatki i tu okazało się, że rzeczywiście jest problem.






Na szczęście kolejni turyści naściągali gałęzie i różne belki i ... udało się nam przejść.









Na kolejnych zdjęciach pokazuję naszą przeprawę.























I oto dochodzimy do mostku na kanale Zaborowskim. Ciekawe zjawisko, woda się nieco przelała przez mostek (a mówiłem podwyższyć mostek) i teraz zagadka gdzie jest mostek a gdzie woda na zdjęciu obok.








Dzięki takiemu nawodnieniu (i pomocy koni często spotykanych na tej drodze, które nieraz znieważają mostek; to dobre nawożenie :)) wyrosła bujna trawa (na zdjęciu obok).









W ten sposób dotarliśmy do kładki (zdjęcie wyżej), z której ostatni rzut oka w kierunku Roztoki (szuwary na zdjęciu obok) i dalej już bezproblemowo.