Artykuł znaleziony w Internecie:
NIM WRÓCIMY DO JAŁTY
Aleksander Ścios
czwartek, 20 marca 2014
Wydarzenia związane z wojną na Ukrainie zmuszają do trzeźwej
refleksji: ani upadek Związku Sowieckiego ani odzyskanie wolności
przez „demoludy” nie zmieniły zasadniczych fundamentów porządku
jałtańskiego. Dokonany wówczas podział wpływów i relacji
międzynarodowych został dziś z całą mocą przypomniany.
Wprawdzie dążeniom
wolnościowym Ukrainy towarzyszy przychylna narracja państw „wolnego
świata”, deklaracje pomocy i zapewnienia o wsparciu, to historia
jest zawsze sumą faktów dokonanych, nie obietnic i werbalnych
deklaracji.
Fakty zaś dowodzą, że
zbrojna napaść Rosji na niepodległą Ukrainę nie została
powstrzymana i nie spotkała się z reakcją Zachodu. Dzisiejsze
status quo wyznaczono komunikatem z 3 marca br. wydanym po
dyplomatycznej interwencji Niemiec: "Merkel i Putin zgodzili
się co do kontynuowania przez oba kraje konsultacji dwustronnych i
wielostronnych w celu normalizacji społeczno-politycznej sytuacji na
Ukrainie." Propozycja złożona wówczas Putinowi w zasadzie
sankcjonowała prawo Rosji do napaści na Ukrainę i czyniła z
Moskwy decydenta w sprawie przyszłości tego kraju. Przywódca Rosji
już osiągnął ważne cele strategiczne: dokonał przeglądu swoich
kadr na Zachodzie, zweryfikował reakcje NATO, poróżnił i
postraszył polityków unijnych, wytyczył nowe granice ustępstw i
zbadał rejestr korzyści płynących z amerykańskiego „resetu”.
Gdy wśród komentarzy
dotyczących obecnej sytuacji przewija się pytanie o dalsze plany
Putina, uwadze komentatorów umyka rzecz znacznie większej wagi.
Wojna na Ukrainie nie jest oznaką realizowania przez Kreml jakiejś
„tajnej strategii”, lecz wyrazem realizmu pułkownika KGB. Putin
doskonale „odrobił” lekcję najnowszej historii i wyciągnął
trafne wnioski z błędów popełnianych przez przywódców Zachodu.
Wielu historyków wskazuje, że
amerykańscy politycy i doradcy otaczający prezydenta Roosevelta w
Jałcie byli wręcz przekonani, że ZSRR to kraj antyfaszystowski,
postępowy i demokratyczny. Ta sama fałszywa wizja współczesnej
Rosji od lat towarzyszy poczynaniom kremlowskich siłowików i
decyduje o reakcjach „wolnego świata”. Umocnił ją dogmat o
„śmierci komunizmu” wsparty o ekonomiczne korzyści, jakie
Zachód miał odnieść z procesu „cywilizowania” Rosji. Pogoń
za zyskiem oraz lęk przed naruszeniem interesów Moskwy, zbudowały
oś dzisiejszych relacji.
Kremlowscy stratedzy doskonale
wiedzą, że nadrzędnym celem społeczeństw Zachodu nie jest prawda
historyczna bądź racje moralne, ale dobrobyt i spokój – i za
obie te wartości gotowe są zapłacić każdą cenę. Józef
Mackiewicz w „Zwycięstwie prowokacji” trafnie ocenił ten
mechanizm: „Polityka Zachodu podczas wojny kierowała się
względami narzuconymi jej przez sojusz z Sowietami; polityka Zachodu
po wojnie kieruje się względami narzuconymi jej przez chęć
pokojowej koegzystencji z Sowietami.” Prowadzona przez ostatnie
lata rosyjska kampania propagandowo - dyplomatyczna sprawiła, że
państwo to było postrzegane przez pryzmat potencjalnych korzyści
politycznych i ekonomicznych, jakie miały płynąć z
„demokratyzowania” Rosji, nawiązywania z nią kontaktów
handlowych, otwarcia granic i drzwi do instytucji światowych. W
oczach Zachodu „koegzystencja” z Rosją jest możliwa, jeśli
państwo to otrzyma „należną” mu strefę wpływów i zaspokoi
swoje mocarstwowe ambicje. Ten „georealistyczny” kierunek
określał reakcje „wolnego świata” wobec ZSRR i po upadku
Związku Sowieckiego. Do dziś wyznacza zachowania w sprawie Ukrainy.
Nie wolno wierzyć, że tzw.
wolny świat jest autentycznie zainteresowany suwerenną Ukrainą i
wyrwaniem krajów Europy Wschodniej spod kurateli Moskwy. Nowe władze
Ukrainy już płacą ogromną cenę za poddanie się naciskom
unijnych dyplomatów, których troska dotyczy głównie „nieulegania
rosyjskim prowokacjom wojennym” i niepodejmowania walki
zbrojnej.
Największego zagrożenia dla
niepodległego bytu Ukrainy nie stanowią dziś zdezelowane ruskie
tanki i zdemoralizowana armia Putina, lecz pojałtańska polityka
państw UE i USA, które za żadną cenę nie zrezygnują z prób
"cywilizowania" Rosji i paktowania z kremlowskim
terrorystą. Przywódca Rosji cynicznie wykorzystuje ten mechanizm i
angażuje swoich dotychczasowych sojuszników w działania
obezwładniające dążenia Ukrainy. Militarnie słaba i
technologicznie zacofana Rosja, nie musi nawet udowadniać swojej
siły. Robi to za nią armia tchórzliwych głupców wspierana przez
zastępy agentury wpływu. Reszty dopełni ekspansywna sieć intryg i
rosyjskiej dezinformacji oplatającej współczesny świat.
Jak trafnie zauważył
publicysta "Financial Times", to "nie Putin
przechytrzył Zachód, lecz to Zachód dał się przechytrzyć
Putinowi.”
Nim Ukraińcy dostrzegą to
zagrożenie, znajdą się pod butem pułkownika KGB lub (w najlepszym
wypadku) podzielą los III RP i zakosztują dobrodziejstw
pseudodemokracji budowanej w stylu postsowieckim. My, którzy od
dwóch dekad doświadczamy tych skutków, powinniśmy bezwzględnie
wykorzystać historyczny moment, gdy wolno (a nawet wypada) mówić
dziś o bandytyzmie Rosji i walce z rosyjską dominacją.
Dlatego refleksja związana z
wydarzeniami wokół Ukrainy, nie może zatrzymać się na diagnozie
sytuacji, lecz musi kierować w stronę naszych, polskich problemów.
W ostatnich siedmiu latach przynajmniej kilkakrotnie mogliśmy
dostrzec prawdziwe intencje „wolnego świata”. Entuzjazm, z jakim
na Zachodzie powitano zwycięstwo wyborcze Platformy w roku 2007 i
2011 nie wypływał przecież z troski o polskie sprawy i nie był
efektem wysokiej oceny przymiotów politycznych i intelektualnych
przedstawicieli rządu Tuska. Podkreślano przede wszystkim, że
„pragmatyzm” nowej władzy pozwoli poprawić relacje z Rosją i
wygasić „polską rusofobię”. To dlatego, natychmiast po
tragedii smoleńskiej pojawiły się na Zachodzie głosy nawołujące
do pojednania polsko-rosyjskiego, zaś niemieckie media nie ukrywały,
że „napięcia pomiędzy Polską a Rosją oznaczają dla Berlina
kłopoty”.
Życzliwość komisarzy i
polityków Zachodu, a w szczególności serdeczności Angeli Merkel,
mają bardzo konkretny wymiar. W równym stopniu dotyczy on
świadomości, że rząd PO-PSL jest tworem wyjątkowo słabym i
podatnym na unijne naciski, jak przekonania, że nie będzie on
przeciwstawiał się Rosji ani tworzył przeszkód w realizacji
polityki pojałtańskiej.
Wyznanie uczynione przed
kilkoma laty przez Donalda Tuska, iż celem polityki zagranicznej
jego rządu jest "usuwanie przeszkód stojących na drodze
poprawy relacji rosyjsko-niemieckich", najpełniej oddaje
sens tego podporządkowania.
Gdy za kilka miesięcy zatrze
się pamięć o rosyjskiej napaści, a młyny propagandy rozpoczną
swoją zwyczajową robotę, powróci nie tylko dotychczasowa
narracja, ale niezmienne pozostaną priorytety tego rządu.
Szczególnie te, wyznaczane europejską polityką „współpracy
i porozumienia z Rosją”, w której nasz kraj ma spełniać
rolę nośnika obcych interesów.
O tym, że Rosja jest
naturalnym wrogiem wszystkiego co wolne i niepodległe, nas -
Polaków, nie trzeba przekonywać. Nie trzeba nam też udowadniać,
że zaprowadzone w III RP rządy „partii rosyjskiej” są
gwarantem interesów Moskwy i służą „pokojowej koegzystencji”
Zachodu z kremlowskim satrapą.
Realizm nie pozwala oczekiwać
rzeczy niemożliwych, a zatem wierzyć, że sojusze militarne i
polityczne uchronią nas od napaści i rosyjskiej dominacji. Po roku
1939 i 1945, kolejna data nie przyniesie przełomu w łańcuchu
dyplomatycznych draństw, zdrady i zawiedzionych nadziei. Żadna z
„zachodnich demokracji” nie będzie umierać za Polskę, tak jak
dziś nikt nie chce nadstawiać głowy za wolną Ukrainę.
Realizm każe jednak rozumieć,
że historię tworzą fakty i ten czas musi być wykorzystany do
podważenia „magdalenkowego” porządku, na którym zbudowano III
RP. Stanowi on wierne odbicie ładu pojałtańskiego i wszelkich
„samoograniczeń” jakie narzucono Polakom.
Polski silnej i niezależnej,
jakiej chciał prezydent Lech Kaczyński, nie da się zbudować z
obecnym układem rządzącym, jego pseudoelitami i antypolskim
systemem wartości. Oparty na podległości wobec silniejszych i
logice kłamstwa smoleńskiego, reżim ten stanowi dziś główne
zagrożenie przed którym stoją Polacy. Nigdy wcześniej nie było
to tak oczywiste, jak w dniach, w których widzieliśmy trupy na
ulicach Kijowa.
Tak długo, jak agresja rosyjska zaprząta uwagę opinii światowej i
decyduje o politycznych koniunkturach, jest czas na obalenie tego
układu.
Później wrócimy do Jałty.
Artykuł opublikowany w nr
12/2014 Gazety Polskiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz