piątek, 25 września 2015

NIech no tylko zakwitną kasztany ... we wrześniu.

Pomimo politycznie gorących dni (wybory, najazd Arabów na Europę) przyroda nie próżnuje i po rekordowej suszy w sierpniu i następujących po niej niewielkich opadach kasztany uznały, że to już wiosna i postanowiły zakwitnąć (na załączonych fotografiach), przez co na jednym drzewie mamy zarówno owoce, jak i nowe kwiaty.

wtorek, 28 lipca 2015

Wielki Brat patrzy

Mikroczipy RFID w banknotach euro i dolarach
amerykańskich…

Data publikacji: 26.07.2015 r.

Szpiegowskie mikrochipy znajdują się obecnie w prawie każdym banknocie euro i dolarze drukowanym po 2005 roku. Małe mikroukłady do europejskiej waluty dostarcza grupa Hitachi. Po co?

W 2005 roku w dzienniku EETimes pojawił się artykuł o planach Europejskiego Banku Centralnego dotyczących wprowadzenia do banknotów euro mikrochipów RFID, które miały zostać upowszechnione już w 2005 roku. Obecnie jest to technologia stosowana powszechnie, co ciekawe – bez wiedzy użytkowników.

Mikrochip Hitachi o wdzięcznej nazwie „Mu-chip” jest tak mały, że może być wbudowany w papier. Dzięki zastosowaniu najnowszej generacji technologii półprzewodnikowych, Mu-chip zapewnia mikro-wielkości obszar pamięci, który może unikalnie identyfikować, śledzić i uwierzytelniać obiekty o dowolnej wielkości. Mu-chip wymaga zewnętrznej anteny i jest tagiem pasywnym, nie wymagającym zasilania, dzięki czemu ma bardzo długą żywotność. Mu-chip posiada 128 bitów pamięci ROM, umożliwiającej przechowywanie 1038 unikalnych numerów identyfikacyjnych (ID) i pracuje na częstotliwości 2.45 Ghz.

Chip stosowany w banknotach euro jest natomiast bardzo specyficzny. Ma o wiele pojemniejszą pamięć… oraz umożliwia szersze spektrum kontroli niż mogłoby się wydawać – w tym najprawdopodobniej aktywną możliwość komunikacji z czytnikami (wyższe nominały). Mamy więc morze możliwości.

Odczyt i zapis danych odbywać się może z odległości nawet kilku metrów… (oficjalnie do ok. 40 cm), zaś implementacja nowych technologii dowodów biometrycznych da możliwość pełnej, choć także nieoficjalnej, kontroli posiadanych przez „obiekt” banknotów. Co ciekawe, zęby ostrzą już instytucje skarbowe, którym łatwiej kontrolować będzie szarą strefę…

Zapłaciłeś za towar po „dogadaniu” się z kontrahentem? Super. Ale „my” już wiemy, u kogo najpierw było to 1000 euro… prosimy o wyjaśnienie faktu znalezienia się tej sumy u wykonawcy… – nieprawdaż, że miło?:) Nie wkraczajmy już w sferę prostytucji bo zrobi się jeszcze cieplej…:)

Niestety, dokładne informacje dotyczące parametrów chipów używanych w środkach płatniczych są strzeżone tajemnicą tak samo jak unikalne zabezpieczenia.

Erik B. z serwisu eurobilltracker.com, którego strona umożliwia śledzenie drogi banknotów Euro po numerach serii tłumaczy nam, że nowa technologia umożliwi bezproblemowe śledzenie ruchu jednostki bez jej wiedzy i to po całym świecie. Nie ulega więc wątpliwości, że oczy Wielkiego Brata to coś więcej niż opowiadania domorosłych fanów teorii spiskowych.

Mikrochip jest tak mały, że potocznie zdarza się go nazywać „pudrem RFID”. Grubość jego wynosi 60 mikronów co sprawia, że idealnie kamufluje się z papierowym banknotem. Rozszerzeniem mikrochipa jest antena, która umożliwia dwukierunkową komunikację. Po umieszczeniu w mikrofalówce, mikrochip wskutek wzbudzenia elektronów eksploduje.

Zaletą stosowania tak nowoczesnych technologii jest prawie pełne zabezpieczenie przed fałszerstwem. Jak czytamy na stronie Die Bank-u, tylko taka technologia pozwala na niemal stuprocentową pewność. Stosowane dotychczas mikroszkiełka czy znakowanie chemikaliami było dla „ekspertów” czarnego rynku całkowicie do przeskoczenia.

Niestety, fakt znakowania radiowego banknotów jest dziś ukrywany. Należy to po części rozumieć, zwłaszcza w dobie powszechnej mody na fałszerstwa. Dlaczego jednak technologia, która w znacznym stopniu wkracza w naszą prywatność, została użyta bez naszej wiedzy?

Źródło: NWO

poniedziałek, 27 lipca 2015

Ciekawostki z Internetu - El Niño

Najsilniejszy w historii El Niño może doprowadzić do chaosu pogodowego w Europie



pon., 2015-07-27
Najsilniejszy w historii El Niño wytworzył się na Oceanie Spokojnym. Eksperci ostrzegają, że oznacza to nie tylko problemy dla krajów w basenie Pacyfiku, ale też dla całego świata. Synoptycy już teraz zauważają, że jeśli El Nino będzie zyskiwać na sile do poziomu tego z 1997 roku to w ciągu następnych kilku miesięcy może dojść do całej serii potężnych burz na Atlantyku, które mogą regularnie pustoszyć Wielką Brytanię.

Klimatolodzy ostrzegają, że w ciągu ostatnich tygodni, kiedy wiatry morskie są słabe, temperatura na Pacyfiku wzrosła o trzy stopnie Celsjusza. Efekt zwany El Nino ma ogromny wpływ na pogodę na świecie. Wcześniej zarejestrowano tylko dwa bardziej silne zjawiska tego typu. Ostatni raz w 1997 roku, kiedy seria destrukcyjnych burz z huraganowym wiatrem wiejącym ponad 150 km/h uderzała raz za razem w Wielką Brytanię, która jest najbardziej narażona na taką pogodę.

Eksperci twierdzą, że tegoroczny El Nino nadal się wzmacnia i wkrótce może dojść do okresu ekstremalnych warunków pogodowych, który potrwa aż do następnej wiosny. Oznacza to, że Wielką Brytanię może spotkać jeden z najgorszych sezonów burzowych w historii.

Meteorolog Leon Brown, z The Weather Channel UK, stwierdził, że supersilny El Niño może nawet wpłynąć na prądy strumieniowe w atmosferze (ang. Jetstream). Co w istotny sposób zaburzy przepływ powietrza wysoko nad Ziemią. To z kolei doprowadzi do bardziej niestabilnej pogody w Europie, a szczególnie w Wielkiej Brytanii i to już jesienią tego roku.

Im więcej będzie podobieństw między El Nino z 1997 a tym z 2015 tym większe będzie prawdopodobieństwo, że Europejczyków, a przynajmniej Brytyjczyków, czeka długotrwały sezon burzowy. Tradycyjnie już największy wpływ El Niño będzie wywierało w regionach tropikalnych, gdzie i teraz nie brakuje burz tropikalnych.


środa, 6 maja 2015

Agape a dobro wspólne

Przed wyborami prezydenta słyszę wciąż te same argumenty przeciw Jednomandatowym Okręgom Wyborczym (JOW). Już pomijam fakt, że wybory na urząd prezydenta są wyborami typu "zwycięzca bierze wszystko", czyli zasady ordynacji JOW, to wiele osób argumentuje, że w takiej ordynacji (JOW) marnują się głosy. Wydaje mi się, że ludzie, którzy są ogólnie przeciw tej ordynacji  nie rozumieją i nigdy się nie zastanawiali na temat podziału lewica-prawica. Co to jest np. prawica, czy lewica?
Na te i podobne pytania odpowiadam w poniższym opracowaniu, będącym swojego rodzaju doprecyzowaniem pewnych koncepcji zawartych w mojej książce "W poszukiwaniu miłości".



 
Jeśli w relacjach z bliźnimi unikasz głębi, uważaj, bo możesz utknąć na mieliźnie.

Hierarchia ważności

Co jest ważne dla Ciebie? Często zdarza mi się słyszeć takie wyznanie wiary: „Ja nie wiem, co jest dla mnie ważne?” - pamiętam kiedyś na spotkaniu DDA jeden mężczyzna ni to stwierdził, ni to zapytał. I – pamiętam - jako pewnego rodzaju odpowiedź - opowiedziałem swoją historię z Hanką. W podobnych okolicznościach nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

- Mądra jesteś, to nie ulega wątpliwości, ukończyłaś studia, masz tytuł magistra, a przede wszystkim dzięki swojej pracy masz niekwestionowany autorytet w środowisku. Zabieram Ci to wszystko i powiedz mi, co robisz w tej sytuacji?
- No wiesz, mam jeszcze szkołę średnią, umiem po angielsku, mogę uczyć angielskiego.
- To prawda – mówię – zabieram Ci to wszystko, została Ci tylko szkoła podstawowa, co robisz?
- No wiesz, może bym zapisała się na jakiś kurs.., umiem dziergać sweterki, mogę tym zarabiać.
- Zabieram Ci to, nie umiesz pisać, co robisz?.. etc..

JA NAZYWAM SIĘ BIOLOGIA – powiedziałem na koniec.


Na kursie wolontariuszy hospicyjnych opowiadali nam historię, że bardzo mądra kobieta, wzięta w swoim zawodzie i majętna, nie przewidziała, że w pewnym momencie nie będzie potrafiła się podpisać na książeczce czekowej. Jako Biologia mogę Ci zabrać wszystko, z jednym wyjątkiem: nie mogę Ci zabrać miłości.
Człowiek umiera, miłość pozostaje” – przeczytałem kiedyś na jednym grobie. I w ten sposób doszliśmy, co jest najważniejsze w życiu. Nie daj się zwieźć i nie pomyl drogi, miłość jest najważniejsza!


List

A co to jest miłość? Mówisz są różne miłości, oczywiści, ale czy potrafisz zdefiniować miłość, która obejmie wszystkie rodzaje, czy poziomy miłości?
Czy rozwijanie bliskości może określać każdy poziom miłość? No tak, ale ja jeszcze dodaję w oparciu o akceptację, wolność i zaufanie (albo wiarę). I to jest to. Zabierz cokolwiek z tego i miłość znika, pozostaje uzależnienie lub nienawiść.

Wzięłaś ślub kościelny, więc mam prawo się domyślać, choć nigdy mi tego nie powiedziałaś, ani też napisałaś, że jesteś osobą wierzącą. Być może nawet chodzisz do kościoła i się modlisz. Wobec tego, w co Ty wierzysz? W czarnego kota?, w 13-go piątek?, w emeryturę?..
Kim dla Ciebie jest Bóg? Jeśli się modlisz: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie..” to do kogo mówisz te słowa? Czy dla Ciebie, to jest taki starszy pan z brodą w chmurkach, który karze za grzechy?
A czy pamiętasz, co powiedział o Bogu papież Jan Paweł II, a Benedykt XVI napisał całą encyklikę „Deus Caritas est” (Bóg jest miłością) na ten temat? A co to znaczy „Deus Caritas est”?
Czy uważasz, że taki temat jest dla Ciebie bezpieczny do dyskusji ze mną i może stanowić płaszczyznę porozumienia między nami? Czy go odrzucisz?
Kiedyś z kolegami przy śniadaniu czytaliśmy Biblię i dyskutowaliśmy na te tematy w gronie osób wierzących i niewierzących. Cały rok tak robiliśmy. I nikt nie protestował. Co więcej, nie było żadnego tabu. Żadnego...

Chory szuka dla siebie przestrzeni, w której mógłby się porozumieć z otoczeniem. Tej przestrzeni nie tworzy żadna instytucja, ale ludzie, którzy umieliby czytać gesty i słowa tych chorych.”
Ks. Eugeniusz Dudkiewicz,
Założyciel pierwszego
hospicjum w Polsce

AGAPE A SPOŁECZEŃSTWO

W książce „W poszukiwaniu miłości” podaję definicję agape, szóstego poziomu miłości. Agape to miłość, w której rozwój i bezpieczeństwo partnera traktuję na równi z własnym. Jest ona prawie tożsama z biblijnym miłuj bliźniego swego jak siebie samego. Wynika z niej, że jeśli nie kocham siebie, nie mogę pokochać również mojej rzeczywistości, w tym drugiej osoby, a także nie mogę pokochać mojego osiedla, miasta, państwa. Jeśli nie kocham, to mogę śmiecić, brudzić, niszczyć. Jeszcze jedno, jeśli zadaję cierpienie swojemu ciału (tatuaż, kolczykowanie), to czy mogę powiedzieć, że ja je akceptuję, że kocham siebie?
Nie chcę tutaj rozwijać tego tematu, a zainteresowanego czytelnika odsyłam do mojej książki, „W poszukiwaniu miłości”, niemniej jednak ważne jest zauważyć, że agape również implikuje partnerstwo w realizacji wspólnego, wartościowego celu. 
 
Nasz wspólny cel większy od nas samych” znaczy, że ja nie mogę go osiągnąć sam. Ażeby go osiągnąć potrzebuję partnera. W programie Dwunastu Kroków używa się sformułowania „Siła większa od nas samych”. Według Antonie de Saint-Exupéry, autora znanej książki „Mały książę”, kochać, to nie znaczy patrzeć na siebie, lecz patrzeć razem w tym samym kierunku.



Oczywiście, w partnerstwie istnieją trzy cele: Mój, Twój i Nasz. Cel wspólny jest czynnikiem wiążącym partnerstwo, podczas gdy cele indywidualne wnoszą
do związku różnorodność. W związku, oczywiście, cel wspólny powinien być dominujący, jednak cele indywidualne wnoszą do związku różnorodność i nie powinny być sprzeczne z celem wspólnym. Harmonia między tymi celami przynosi szczęście i stabilność związku.



CEL

Co to jest cel? Weźmy na przykład bieg na 600 m. Jest start i meta. Pada strzał i zawodnicy biegną. 

Ty jesteś wśród nich. W pewnym momencie zbliżasz się do mety i już ją widzisz. 







Co robisz? Jesteś zmęczony, ale wydobywasz z siebie resztki energii i adrenaliny, i przyspieszasz. Wszak widzisz metę. Osiągasz metę pierwszy.
Co się dzieje teraz? Zdobywasz nagrodę. Bierzesz puchar i wreszcie odpoczywasz. W skrócie: Praca, Przyśpieszenie, Nagroda i Odpoczynek.

A co robi alkoholik? Sięga po nagrodę bez pracy, bez wysiłku. Często wśród anonimowych alkoholików pojawia się problem nawrotu. Rozpatrując to w kategoriach biegu z metą, jeśli nie ma nawyku stawiania sobie celu, i jego osiągania, nawrót jest bardzo prawdopodobny. Oczywiście pojęcie alkoholik należy rozumieć ogólnie, tzn. (współ)-uzależniony.

Celem nie może to być praca na etacie, na posadzie. Wyobraź sobie twój rozkład zajęć:
poniedziałek: wstajesz, jesz śniadanie, idziesz do pracy, wracasz, obiad, odpoczywasz, idziesz spać.
Wtorek: wstajesz, jesz śniadanie, idziesz do pracy, wracasz, obiad, odpoczywasz, idziesz spać.
Środa: wstajesz, jesz śniadanie, idziesz do pracy, wracasz, obiad, odpoczywasz, idziesz spać...
I tak cały tydzień, miesiąc, rok...
Po prostu rura pokarmowa, albo przetwórnia nawozu.
Jest zasadnicza różnica między słowem „praca” i „bieg”. Pracować możesz do końca życia i nic nie osiągniesz (uczestniczysz jedynie w tzw. wyścigu szczurów), ale jeśli wyznaczysz cel i biegniesz do niego, to go osiągniesz. W słowie bieg zawarta jest meta. Praca nie ma mety. Bieg zakłada również maksymalny wysiłek i co więcej stopniowo wzrastający (akceleracja), zwłaszcza kiedy zbliża się meta, na finiszu. Ale powiedzmy, po 400 metrach sprintu, jak wykrzesać z siebie te dodatkowe możliwości, ten dodatkowy wysiłek, jeśli nie ma mety (celu)? Czy wtedy zapytasz o ogólne wyniki finansowe? Finansową niezależność w ciągu 10 lat? Zastanów się, czy to byłoby mobilizujące, czy wykrzeszesz ten dodatkowy wysiłek, jeśli by nie było mety? W słowie bieg zawarta jest również przerwa, odpoczynek i co najważniejsze nagroda!!! Zawsze może przyjść kryzys np. jeśli biegniesz na 5 kilometrów, zadajesz sobie czasami pytanie, czy warto, czy tam istnieje coś, co się nazywa meta? Nagroda? W takich momentach potrzebny jest partner, który nie udaje, nie mówi z pozycji wyspanego i wyperfumowanego kibica, ale również ocieka potem i krwią. Tylko taki partner jest przekonujący. Co więcej, ty widzisz, że on nie tylko biegnie, nie tylko ocieka potem i krwią, ale pcha wasz wspólny wóz. W takich momentach nikt się nie zastanawia, czy ten drugi śmierdzi potem. Ten smród staje się pięknym zapachem, świadectwem poświęcenia i prawdy.

Czy wobec tego np. niezależność finansowa, czy dochód pasywny mogą być celami? Oczywiście, że nie. Wszak w tak pojmowanych „celach” nie ma mety.
Co więcej, właściwy cel powinien mieć jeszcze dwie cechy, powinien zawierać element tworzenia, a także w tle powinno się znajdować społeczeństwo np. podczas ewaluacji pracy podczas sprzedaży.

Marzenie to jest to, co zmienia świat, to musi być żywe, mieć zapach, wymiar, to jest to, co pozwala wytrzymać ból, cierpienie i niewygodę. Weźmy np. Edisona. On miał swoje marzenie w głowie, ale ono było bardzo konkretne, to była żarówka, elektrownia, guma kauczukowa i setki innych wynalazków. I pomimo 5000 prób zakończonych niepowodzeniem, nie zrezygnował i osiągnął swój cel, i wynalazł żarówkę.


Co więcej, wspólny cel daje płaszczyznę porozumienia z partnerem. Dużo więcej jestem w stanie zrozumieć, jeśli w dyskusji przyświeca nasz wspólny cel, jeśli oboje dążymy do wspólnego celu. Wiele jestem w stanie również wybaczyć. Jeśli nie mam celu, przysłowiowy papierek staje się problemem, prowadzącym do kłótni, a nawet rozwodu. 
 
Cel nie tylko daje radość w momencie osiągnięcia, nie tylko łączy ludzi, jeśli zdecydowali się oni wspólnie realizować ten cel, ale ponadto ma jeszcze jedną bardzo ważną, bodajże najważniejszą właściwość: jest terapią. Tak, jest terapią. Znaczy to, że jeśli przeczytasz ogromną ilość książek np. na temat wewnętrznego dziecka, bólu pierwotnego, czy toksycznego wstydu, to wszystko to jest funta kłaków warte, jeśli nie masz celu, do którego biegniesz. Czytając książki pakujesz informację do innej półkuli mózgowej niż ta, która rządzi twoim postępowaniem, dlatego to nie bardzo ma sens. Owszem, jeśli idziesz do celu i napotkasz problemy, to zaczynasz się zastanawiać i wtedy, jeśli przeczytasz książkę, to ma to zupełnie inne znaczenie, inny wymiar. Wtedy mądrość książki możesz zastosować natychmiast, wypróbować i obciążyć emocją (pragnienia, porażki, zwycięstwa), a więc mądrość ta ma szanse przejść do tej innej półkuli. Stajesz się lepszy, bardziej doświadczony. Ale stało się to przez ból porażki, przez cierpienie, przez pot i krew.

Trochę jest to podobne do dwóch alpinistów, którzy są przywiązani do tej samej liny i przez to zdani są na siebie. Lina, która łączy alpinistów jest wyrazem zaufania i wzajemnej pomocy w realizacji wyznaczonego celu.
Jeśli ci sami alpiniści przywiążą się nawzajem liną, ale nie będą się wspinać na szczyt, nie będą mieć wspólnego celu, a tylko będą chodzić po ulicy, to będzie to rodzaj niewolnictwa, czy nawet kalectwa. W sytuacji braku celu, ta sama lina, jest wyrazem zniewolenia. Będzie to współ-uzależnienie, lub inaczej mówiąc - omotanie.








 
Zatrzymajmy się na chwilę na przykładzie alpinistów. Wyobraźmy sobie, że jeden z partnerów stale narzeka i jest jak worek piasku, który to worek drugi partner musi wtaszczyć na szczyt. Jakie szanse ma ta para na osiągnięcie celu? A teraz wyobraźmy sobie, że ten sam partner ma inicjatywę i sam rwie się na szczyt, wynajdując najlepsze rozwiązania, aby osiągnąć cel. Która z tych relacji jest lepsza w wyprawie prowadzącej do zdobycia szczytu? Która z tych par ma większe szanse na osiągnięcie celu?









Oczywiście istnieją cele, które nie mogą być osiągnięte przez dwóch ludzi, a osiągnięcie ich wymaga zaangażowania większej ilości ludzi. W ten sposób powstaje sieć oparta o agape wyższego rzędu i tak dalej (Rysunek obok). Niemniej jednak należy rozpocząć od celu większego ode mnie, wtedy poszukać do tego partnera (a nie odwrotnie) rozwinąć agape itd. Jednym z takich przykładów jest marketing sieciowy.

Mając wspólny cel nie jesteśmy uzależnieni, ale zdani na siebie w realizacji tego celu, a jednocześnie realizacja tego celu zbliża nas do siebie. Taką wspólną i stopniową drogę do intymności realizowaną w partnerstwie osiągania celu można przeciwstawić postawie „skoku na kasę”, gwałtownego przeskoczenia z pozycji obcych sobie ludzi do intymności, osób uzależnionych od seksu ze wspólnoty SLAA (Sex and Love Addiction Anonynomous).

Mój kolega postanowił znaleźć sobie partnerkę na życie i zapisał się na jeden z portali randkowych. Jakież było moje zaskoczenie, że zamiast wyznaczyć sobie cel większy od siebie i partnerki, i przedstawić go już na pierwszym spotkaniu, całą uwagę skupił na wyglądzie swoim i partnerki, a także na zachowaniu podczas spotkania. Ja nie chcę tu powiedzieć, że wygląd jest nieważny, oczywiście jest, podobnie jak zachowanie. Ale wydaje się, że już podczas pierwszego spotkania powinien być jasno sformułowany wspólny cel i oczy obojga powinny być skierowane głównie na ten cel, a nie na siebie nawzajem, czy powierzchowność drugiej osoby. Jeśli nie ma celu wspólnego, to wszystko może przeszkadzać, a jeśli nawet nie na pierwszym spotkaniu, to i tak wkrótce pustka zajrzy do takiego związku. Wyobraźmy sobie, że jeden alpinista planuje zdobyć np. K-2 i wie, że góra ta jest trudna i przydałby mu się towarzysz wspinaczki. Dał więc ogłoszenie na specjalistycznym portalu i zgłosił się do niego drugi entuzjasta takiego projektu. Jak myślisz, o czym oni będą rozmawiać na pierwszym spotkaniu. O pogniecionym kołnierzyku u koszuli?, modnych butach?, czy fryzurze? Nie sądzę. Myślę, że już na pierwszym spotkaniu będą rozmawiać na temat trasy, ew. swoim doświadczeniu, które może być przydatne w zdobyciu tak trudnego szczytu.

Często się zdarza, że ludzie, którzy nie mają wyznaczonego celu, w relacjach z innymi ludźmi starają się uzależnić od innych. Przykładem może być pożyczanie książek, pieniędzy etc. Następnym krokiem jest „uganianie się” właściciela za osobą pożyczającą, a więc uzależnienie się. Ta sama czynność w sytuacji posiadania wspólnego celu nie jest uzależnieniem, gdyż następnym krokiem jest np. zdobycie szczytu i użycie wiedzy z książki służy realizacji tego celu.


Kto to jest ten drugi?

Spotykając się z jakimś wielkim osiągnięciem, często zadaję sobie pytanie, a kto jest ten drugi? I zawsze znajduję go. Np. Robert Kiyosaki, kiedy przyjechał na kontynent amerykański spał w samochodzie, bo nie miał pieniędzy na wynajęcie mieszkania. Dziś jest miliarderem. Zadałem sobie pytanie, kto jest ten drugi? I znalazłem tę osobę, którą okazała się jego żona. Dziś obie te osoby podpisały się na moim egzemplarzu książki Roberta Kiyosaki „Bogaty ojciec, biedny ojciec”. Takie samo pytanie można zadać w stosunku do autorów wielu innych wielkich osiągnięć jak np. Steva Jobsa, założyciela firmy „Apple Inc.”, czy piosenkarki Ewy Demarczyk.

Jeśli twój partner chce podnieść ciężar, lub planuje jakiś inny projekt:
  • Czy ty ustawiasz się jako obserwator?
  • Czy pouczasz i robisz uwagi, co on robi źle?
  • Czy wyszydzasz, że on łapie się za coś, czego nie potrafi?









  • Czy rzucasz się do pomocy i razem podnosicie ten ładunek?





     










Z kim, z wyżej wymienionych, chciałbyś współpracować?

Dobrze jest mieć kogoś, kto wierzy w ciebie.

Pamiętam na jednym ze spotkań, mówca opowiadał o swoich perypetiach biznesowych. Zajmował się handlem samochodami i nawet dorobił się jakiegoś majątku. Jednak w pewnym momencie został okradziony przez swojego przyjaciela i to tak dokładnie, że nie zostało mu literalnie nic. Nie wiedział, że ten jego przyjaciel był powiązany z mafią. Po paru latach ów mówca startując od zera nie tylko odrobił wszystkie straty powstałe po kradzieży, ale jeszcze zbudował biznes oparty o marketing sieciowy, którego praktycznie nie można zniszczyć. Czy w marketingu sieciowym można wskazać tę druga osobę? Niewątpliwie tak. I jeśli to nie jest żona lub mąż, to na pewno będzie to partner biznesowy.

Jeśli w np. w rodzinie pochodzenia nie ma celu wspólnego tzn. agape, np. dziecko wychowuje samotna matka (np. wg tygodnika Polska, The Times, w 2008 roku w Polsce było 110 tys. euro-sierot; przynajmniej jedno z rodziców wyemigrowało do innego państwa Unii Europejskiej), jedyną miłość jaką otrzymuje dziecko jest miłość rodzicielska. W dorosłym życiu dziecko takie próbuje obdarzyć partnera miłością, którą wyniosło z domu, to znaczy miłością rodzicielską, a więc zaczyna traktować partnera jak dziecko, co w sumie jest patologią i nie wróży dobrze dla trwałości związku.

Czasami zdarza się, że jeden z partnerów posiada wyraźnie zdefiniowany cel i próbuje go narzucić drugiemu partnerowi, co z kolei często spotyka się z oporem, gdyż partner boi się zatracenia w związku swojej indywidualności. Często dochodzi do tzw. przeciągania liny. Dlaczego mamy realizować twój pomysł, a nie mój? Często jednak partner spytany o swój pomysł po prostu go nie ma, niemniej jednak opiera się w realizacji propozycji partnera. Kiedy w końcu się zgodzi, staje się hamulcowym realizacji, obciążeniem, albo workiem do taszczenia dla pomysłodawcy, a nie partnerem, czy uczestnikiem projektu. Ideałem więc, jest najpierw wyznaczenie celu większego ode mnie i poszukanie partnera do realizacji tego celu, a nie odwrotnie. Jeśli chcę zbudować stół, to jako partnera poszukam sobie stolarza, a nie tancerza. Jakie mam szanse wyznaczenia np. stołu, jako wspólnego celu, jeśli najpierw wybrałem tancerza jako partnera?

Interakcje międzyludzkie dojrzałych osób przedstawia rysunek obok. Jak widać, oprócz relacji typu agape, rysunek ten pokazuje interakcje, które nie są oparte o wspólny cel większy od partnerów. Wśród tych relacji można wyróżnić handel, w którym przekazywane dobro z jednej strony jest równo-ważone przez drugą stronę w postaci pieniędzy lub inne dobra (barter). W zawiązkach nie posiadających wspólnego celu często pojawia się właśnie taka postawa, której przejawem jest kontrola, tak aby „przypadkiem” jeden z partnerów (Ja) nie zrobił więcej niż drugi, a przez to nie został „wykorzystany”. Jest to rodzaj handlu.
Pozostałe interakcje stanowią relacje patologiczne, w których nie występuje równowaga, a więc mamy tu do czynienia z nadużyciem siebie lub drugiej osoby.



Czy miłość jest wewnątrz nas, czy płynie z zewnątrz?

 

Skąd się bierze miłość? Kiedyś spytałem o to Ewę Woydyłło. Jeśli mam np. ołówek, to mogę ten ołówek dać komuś. Jeśli przyznam, że nie mam w sobie miłości (nie kocham siebie) to nie mogę dać miłości drugiej osobie. Skąd wobec tego wziąć miłość? Odpowiedź Ewy Woydyłło zacytowałem w mojej książce „W poszukiwaniu miłości”. Otóż wg niej, jeśli nie dostaliśmy miłości od rodziców, to jako dorośli możemy dostać ją od Boga, jeśli jesteśmy osobami wierzącymi, albo jeśli nie jesteśmy wierzącymi, to możemy dostać ją od drugiej osoby dorosłej.
No i oczywiście tu zaczyna się problem, który polega na tym, gdzie jest miłość, w nas, czy poza nami? Czy miłość jest wewnątrz nas, czy przychodzi do nas z zewnątrz?
Przeciętny ko-alkoholik (AlAnon) szuka tego na zewnątrz, ponieważ zaprzecza, że sam istnieje, we własnym obrazie świata. Niemniej jednak wg wszelkich „obiektywnych” danych miłość jest w nas, wszelkich „obiektywnych” danych miłość jest w nas, bo jeśli by jej nie było, to my byśmy nie istnieli. Piotr Pawlukiewicz twierdzi, że ten „biały kamyk” (czyli miłość) istnieje w nas, ale przywalony jakimś szlamem, błotem etc. Muszę przyznać, że koncepcja Pawlukiewicza jest mi najbliższa, ale..
W wyniku wielu własnych przemyśleń doszedłem jednak do wniosku, że miłość istnieje w nas i poza nami jednocześnie. Problem jest jedynie w proporcji i tzw. harmonii. Inaczej mówiąc jeśli ko-alkoholik (AlAnon) szuka jej poza sobą, zaprzeczając istnienie jej w niej samej, to jest to patologia, ale patologią jest również sytuacja, kiedy ja zaprzeczam istnienia fali miłości idącej do mnie z zewnątrz. I znowu dotarliśmy do wspomnianej proporcji, umiaru i harmonii, koniecznej do istnienia życia. Wszelkie ekstrema są letalne.
Jak tak się dobrze zastanowić, to jest to pochodna koncepcji, że człowiek jest istotą społeczną, a więc jest równocześnie jednostką i zbiorowością.
Przy okazji, w książce "Dzień po dniu", pod datą 23 lipca, znalazłem interesującą refleksję, jak mi się wydaje, skierowaną do ko-alkoholika (AlAnon):

Nie baw się w niańkę

Nasza odpowiedzialność wobec ludzi, którzy zwracają się do nas o pomoc, też ma swoje granice, nie popadajmy więc w przesadę i nadgorliwość. Niańczenie kogoś, kto wciąż oddaje się nałogowi, i matkowanie mu mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Podobnie bez sensu jest uganianie się po ulicach za czynnymi alkoholikami czy narkomanami z żądaniem by natychmiast przyjęli naszą pomoc. Jednak wobec tych, którzy naprawdę chcą przestać, mamy obowiązek zrobić wszystko, co w naszej mocy.
Jesteśmy w stanie intuicyjnie wyczuć, czy dana osoba rzeczywiście chce zacząć się leczyć, czy też pragnie się tylko wypłakać i podeprzeć na naszym ramieniu. Winniśmy zawsze nieść z ochotą posłanie, ale nie musimy całymi godzinami przesiadywać z tymi, którzy nie dojrzeli jeszcze do tego, by rozstać się z nałogiem.

Czy umiem „wychwycić w tłumie” tych, którzy naprawdę szukają pomocy?



DOBRO WSPÓLNE

Tak naprawdę w związkach bez celu wspólnego rozważanie na temat dobra wspólnego jest co najmniej problematyczne. W zasadzie wspólny cel definiuje dobro wspólne, gdyż osiągnięcie tego celu jest uwarunkowane od zdrowia poszczególnych partnerów, a także od zdrowia ich związku. To oczywiście przenosi się na wyższe poziomy zaangażowania, czy też organizacji społecznej.
Jak może dla niektórych jest to widoczne i oczywiste dziś - to jest w 2014 roku – że w Polsce mamy Rzeczpospolitą Mafijną. Znaczy to, że dobro wspólne jest rozumiane jako dobro partii, korporacji, mafii, sekty, etc. Przykładów można znaleźć wiele Internecie np.
Mafia profesorska

http://www.nowakonfederacja.pl/wp-content/uploads/2014/10/NK-52-2-OKOK.pdf#!


Niektóre są również opisane w książkach np. Bertolda Kittela „System. Jak mafia zarabia na śmieciach”, czy Wojciecha Sumlińskiego „Z mocy bezprawia. Thriller, który napisało życie”, w której autor opisuje jak służba bezpieczeństwa próbuje zniszczyć autora, dziennikarza śledczego. Na kanwie prawdziwej historii powstał również film „Układ zamknięty”, opisujący mafię prokuratorów, niszczącą przedsiębiorczych ludzi.
Weźmy na przykład w Sejmie nawet najlepszy projekt ustawy zgłaszany przez opozycję, czy tzw. projekt obywatelski jest odrzucany i nawet nie dyskutowany przez ugrupowanie rządzące. Dlaczego tak jest? Odpowiedź brzmi: winna jest proporcjonalna ordynacja wyborcza. Poseł w ordynacji proporcjonalnej jest odpowiedzialny przed wodzem, a więc szefem partii i liczy się tylko dobro partii, a nie dobro wspólne. Poseł nie jest odpowiedzialny przed wyborcą, przed elektoratem. A przecież mamy gospodarką wolnorynkową, gdzie powinien się liczyć rynek. Rynkiem jest elektorat.

Produktem Sejmu jest ustawa, którą dany poseł powinien sprzedać w swoim okręgu wyborczym, to znaczy przekonać wyborców o konieczności takiej ustawy. Tak jest np. w Kanadzie, gdzie uchwalenie ustawy nie jest końcem procesu legislacyjnego, jak to ma miejsce w Polsce, a jego początkiem. Każdy poseł bierze pod pachę ustawę i w swoim okręgu musi ją sprzedać, czyli przekonać wyborców do jej słuszności. I na odwrót w okręgu wyborczym poseł zbiera postulaty i musi je sprzedać najpierw w partii (czyli przekonać członków swojej partii o słuszności tych postulatów) i dalej w Parlamencie.
Niestety w Polsce dziś implementacją ustawy zajmują się organy siłowe, takie jak policja, prokuratura, etc. a więc mamy państwo policyjne, a nie obywatelskie. Do czego więc służy podział na partie polityczne? Otóż podział ten wyznacza różnice między interesem jednostkowym, a państwowym (grupowym) i służy wyborcy do szybkiego zorientowania się jakiej orientacji sprzyjać będzie dany kandydat na posła.

Warto tu jednak zwrócić uwagę na konieczność równowagi i harmonii dobra wspólnego (państwowego) i jednostkowego. Sprzeczność tych dwóch interesów tkwi w każdym z nas i wynika z faktu, że człowiek jest istotą społeczną. Na początku przedstawiłem przykład takiej harmonii w odróżnieniu od współ-uzależnienia.
W wypadku społeczeństwa wspólny cel jest wspólnym dobrem, które ja, jako jednostka, nie jestem w stanie zrealizować, np. bezpieczeństwo państwa.

Podejmując decyzję każdy człowiek musi opowiedzieć się za interesem zbiorowym (wspólnym) lub interesem jednostkowym. I to za każdym razem od nowa podejmuje tę decyzję. Interes jednostkowy to podejście prawicowe, interes zbiorowy to podejście lewicowe. I nie da się tego raz na zawsze ustalić, że np. ja będę zawsze reprezentował interes prawicowy, czy lewicowy.
Przy czym obie skrajności są letalne. Jeśli na przykład dominuje interes zbiorowości to mamy do czynienia z eksterminacją jednostek i jako przykład możemy wskazać reżim w Kambodży za czasów Pol Pota. Jeśli przeważa interes jednostkowy, to następuje śmierć państwa i państwo znika z mapy politycznej, jak to miało miejsce w trakcie rozbiorów Polski. Tak więc jedynie harmonia i równowaga między tymi sprzecznymi interesami umożliwia rozwój jednostkowy i zbiorowy. Oczywiście sprzeczność ta występuje również na wyższym poziomie, a mianowicie poziomie państwa i poziomie grupy interesów (w tym partii, korporacji, czy samorządów). Jeśli przeważy interes np. samorządowy, to z historii wiemy, czym to się skończyło w wypadku Polski Dzielnicowej i znowu upadek Państwa.

Z mojego doświadczenia wynika, że bardzo niewiele osób czytało Konstytucję 3-Maja i tak naprawdę się nad nią zastanawiało. Jak to się skończyło uchwalenie konstytucji wszyscy wiemy, rozbiorami, a więc zniknięciem Polski z mapy politycznej.

Przed Konstytucją 3-Maja mieliśmy liberum veto, czyli kwitł interes jednostkowy. Jaką więc zaproponowano ordynację wyborczą w Konstytucji 3-maja? Czy ktoś może odpowiedzieć na to pytanie? Mało kto zna odpowiedź na to pytanie, pomimo oficjalnego święta i „akademii na cześć”. Nawet studenci, którzy mieli tę konstytucję w curriculum studiów nie potrafili mi odpowiedzieć na podstawowe pytanie, jaka jest ordynacja w tej konstytucji? W Konstytucji 3 Maja zapisano ordynację proporcjonalną, a więc zniesiono interes indywidualny i zastąpiono go interesem grupowym. Tak więc z jednej skrajności (patologii) liberum veto autorzy poszli w drugą skrajność (patologię) ordynację proporcjonalną. Tak więc, zaproponowano prymat interesu partii/mafii np. Targowicy, a nie dobra wspólnego państwa. W wyniku tego nastąpiły rozbiory.

Graficzne przedstawienie zaangażowania w przypadku alkoholika i ko-alkoholika (AlAnon) w porównaniu z osobą idealną. Jak widać ko-alkoholik nie istnieje we własnym obrazie świata. Z rysunku tego wynikają również inne patologie (niezaznaczone)  takie jak władza, fanatyzm religijny, naukowy, etc. Przy okazji, kot jest alkoholikiem (podniesie ogon i idzie, i nic go nie obchodzi), a pies jest ko-alkoholikiem (dba o stado).

Powyższy rysunek przedstawia różne patologie, z których najbardziej znany i rozumiany, jako oczywisty, jest alkoholizm. Jednak i w tym wypadku mało kto wie, że równie chora jest (typowo) żona alkoholika. Najmniej wie to sama zainteresowana, wzdychając, żeby tylko on przestał pić, to wszystko będzie dobrze. Ale jak praktyka wskazuje, jeśli on przestanie pić, to dopiero zaczynają się problemy i często słyszy się, że już wolałam, kiedy on pił. Dopiero przyznanie się, że i ko-alkoholik (współ-uzależniony) ma problem ze sobą i nie jest w stanie kierować swoim życiem (krok pierwszy wspólnot 12-krokowych) zaczyna stawać na progu nadziei.
Na rysunku tym pokazano również liberum veto i ordynację proporcjonalną jako patologiczną organizację państwa, gdzie brak jest odpowiedzialności za Dobro Wspólne (rozumiane jako Dobro Państwowe), organizację, prowadzącą do zaniku struktury Państwa.

Ale wróćmy do dobra wspólnego. Podobnie do czasów Konstytucji 3-maja jest teraz w Polsce. Mamy ordynację proporcjonalną i Polska pomału znika z mapy politycznej Europy, gdyż rządzą ludzie niekompetentni, dla których najważniejszym celem jest interes partii/mafii, ew. mój jako wodza. Znana jest typowa definicja członka mafii: mierny, bierny, ale wierny. Już z tej definicji wynika, że członkiem mafii nie może być człowiek wybitny, a nawet mądry. Na stanowiska powołuje się kandydata nie na podstawie kryterium merytorycznego, a na podstawie przynależności do układu/partii.
Nie ma rzeczowej dyskusji, a tylko dyktatura i nie tylko wodza partii, ale również dyktatura grup nacisku, np. mafii hazardowej, farmaceutycznej, bankierów, górników, rolników, prokuratorów, profesorów, służb mundurowych etc.


TOTALITARYZM A LEWICOWOŚĆ

Jak wspomniałem, człowiek jest istotą społeczną i z tego wynika, że jest jednocześnie jednostką i zbiorowością. Ponieważ często interes jednostkowy i zbiorowy są sprzeczne, wewnątrz każdego z nas istnieje permanentny konflikt wynikający z faktu, że przy podejmowaniu jakiejkolwiek decyzji musimy podjąć decyzję, który interes będziemy teraz reprezentować. Co więcej, nie da się raz na zawsze ustalić jakimi interesami będziemy się kierować w podejmowaniu decyzji: jednostki czy zbiorowości.

Przyjmijmy, że
orientacja pro-jednostkowa jest opcją prawicową, a pro-grupowa jest opcją lewicową.

Jak łatwo zauważyć obie skrajności są letalne tzn. prowadzą do śmierci.

Przykładami takich skrajności, jeśli chodzi o skrajną orientacją pro-grupową zaprzeczającą istnieniu jednostki i prowadzącą do śmierci jednostki jest przykład kamikaze, czy fanatyczni fundamentaliści z bliskiego wschodu. W skrajnych przypadkach np. Hitlera, czy w Kambodży reżim Pol-Pota następowała eksterminacja narodu. Jeśli chodzi o zaprzeczenie wartości grupy, to jeśli taka opcja będzie dość powszechna i będziemy mieli do czynienia z powszechną prywatą, to następuje śmierć państwa, co w przypadku Polski skończyło się rozbiorami, a i teraz idziemy równo w tym kierunku.
 
Ale potrzeba miłości, aby zaakceptować obie postawy wewnątrz każdego z nas. Tak! Powtórzę to, aby zaakceptować obie postawy potrzebna jest miłość własna. Człowiek, który nie kocha siebie, nie istnieje we własnym obrazie świata i będzie widział jedynie potrzeby zbiorowości i nie uwzględnia swoich potrzeb, jako jednostki. Jednak wyparcie swoich potrzeb nie powoduje, że przestają one istnieć. Jeśli jednak ja wypieram swoje potrzeby, to jednocześnie nie daję prawa posiadania takich potrzeb drugiemu człowiekowi. Postawa taka jest również przyczyną niskiej samooceny. Pozbawiona miłości własnej, postawa taka, nie uwzględniająca potrzeb jednostki, jest postawą jednostronną, albo postawą totalitarną.

Jeśli człowiek szanuje siebie, jeśli kocha siebie, to akceptuje obie postawy, które istnieją w nim samym i od których nie może uciec. Człowiek, który kocha siebie, znaczy akceptuje obie postawy w nim obecne tzn. lewicową i prawicową, a także akceptuje za-równo same decyzje podejmowane zgodnie z jedną, czy drugą opcją, jak i odpowiedzialność za podjęcie tych decyzji. Postawa taka pozwala zobaczyć również i drugą możliwość zgodną z przeciwną postawą (np. lewicową), a także pozwala znacznie łatwiej zobaczyć etapy pośrednie. Akceptacja samego siebie umożliwia znalezienie złotego środka między sprzecznym interesem konfliktu jednostki ze zbiorowością. Jednocześnie akceptacja ta pozwala na rozróżnienie między wolnością i co za tym idzie odpowiedzialnością, a samowolą, czyli zachowaniem nieodpowiedzialnym. Tak więc postawa lewicowa to oparta o miłość postawa kładąca nacisk na interes zbiorowości.

A miłość to rozwijanie bliskości w oparciu o akceptację, wolność i zaufanie. Jednak akceptacja musi być bezwarunkowa, zaufanie ograniczone, a wolność musi łączyć się z odpowiedzialnością.

Przekładając to na język polityki, ordynacja wyborcza oparta na miłości własnej niesie odpowiedzialność posła przed wyborcą, a z drugiej strony pozwala na akceptację posła przez wyborcę; akceptację posła, który wygrał wybory, bez względu na to, który obóz reprezentuje (lewicowy lub prawicowy). Taką ordynacją jest ordynacja większościowa, w której jeden poseł reprezentuje dany okręg wyborczy. Ordynacja taka niesie odpowiedzialność posła przed wyborcami. Wprowadza pojęcie odpowiedzialności politycznej, a więc ogranicza pieniactwo, gdyż sędziami są wyborcy. Jednocześnie ordynacja ta wymusza pojęcie dobra wspólnego i w imię tego dobra konieczność dogadywania się i kompromisu wewnątrz parlamentu.
W państwie, gdzie istnieje większościowa ordynacja wyborcza, rola posła polega na przełożeniu interesu jednostkowego na zbiorowy w parlamencie i na odwrót, w okręgach wyborczych - na edukacji elektoratu i przekonywanie go do danej ustawy,
czyli tłumaczeniu interesu zbiorowego indywidualnym wyborcom. Innymi słowy rola posła w okręgu wyborczym polega na sprzedaży danej ustawy elektoratowi. Ale żeby
móc sprzedać, to poseł musi mieć zaufanie, a więc musi być znany w swoim okręgu wyborczym. A kto w Polsce zna swojego posła-reprezentanta? Do kogo ma się udać wyborca, żeby zgłosić swoje problemy, wątpliwości? Po tylu latach od Okrągłego Stołu, znowu mamy podział na „my i oni”, tak samo jak w PRL-u, a nawet jeszcze gorzej, bo nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny np. za ustawę opodatkowującą polskie komputery, a zwalniające z podatków komputery importowane.

Człowiek kierujący się nienawiścią, widzi tylko jedną opcję i podejmuje ‘jedynie słuszne decyzje’, widzi tylko w kategoriach czarno-białe, a więc w kategoriach skrajnych, prowadzących do śmierci. Jest to postawa typu: „dobry Indianin (komunista, kapitalista, etc.), to martwy Indianin”. Postawa lewicowa oparta na nienawiści, która nie widzi człowieka, jako podmiotu i jego interesu jednostkowego, jest postawą totalitarną. Ludzie reprezentujący postawę totalitarną, w imię solidarności społecznej, starają się zorganizować życie każdej jednostki społeczeństwa, kiedy człowiek ma wstawać z łóżka, co ma jeść, jakie zażywać lekarstwa itd.

Przykładem takiej postawy totalitarnej może być refundacja lekarstw, a więc do-finansowanie przedmiotu (leku), a nie podmiotu, czyli człowieka. W podejściu zindywidualizowanym (prawicowym) wszystkie leki powinny kosztować 100%, a refundacja odbywać się przy rozliczaniu PITu (wzgl. przez Pomoc Społeczną). W obecnym systemie refundacji leków podatnicy dofinansują np. p. Nowaka, który jest prezesem Banku, i który zarabia 400 tys. miesięcznie, na równi z p. Kowalską, której renta wynosi 400 zł. Co więcej, obecny system decyduje za p. Kowalską, a więc niejako zmusza ją pod groźbą niedofinansowania, do zażywania np. leku przeciwzapalnego za 100 zł zamiast za 3 zł. Tak naprawdę jednak dofinansowanie nie jest skierowane do Kowalskiej, a do firmy farmaceutycznej.

Oto parę innych przykładów z dziedziny podatków:
Wypełnianie corocznych formularzy podatkowych jest podejściem zindywidualizowanym, a więc prawicowym. Podejściem totalitarnym jest np. podatek pogłowny, za propozycję którego pani premier UK przegrała kolejne wybory. Inne podatki o charakterze totalitarnym i stanowiące reminiscencję podatku pogłownego to:
  • Składka ZUS, wprowadzona przez rząd Buzka-Balcerowicza, która spowodowała trzy-milionowe bezrobocie i masową emigrację
  • VAT,
  • akcyza,
  • abonament radiowo-telewizyjny,
  • podatek od odsetek kapitałowych płacony przez banki (tzw. podatek Belki), a nie rozliczany indywidualnie z całym podatkiem dochodowym.
Jak widać w Polsce pojęcie prawicy w ogóle nie istnieje, a kolejne totalitarne i lękli-we rządy, pozbawione jakiejkolwiek wizji państwa, a więc reprezentujące postawę opartą na nienawiści, wraz Sejmem, próbują możliwie dokładnie zorganizować życie obywatela, a efektem tego jest Rzeczpospolita Mafijna, trzy milionowe bezrobocie i masowa emigracja za chlebem, a pojęcie dobra wspólnego, polskiej racji stanu przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.

Kartki na cukier, wódkę, witaminy...

Szczytowym osiągnięciem systemu totalitarnego w PRL był wynalazek kartek na cukier, wódkę, mięso, mydło, proszek do prania itd. System ów zmuszał również do alkoholizmu, jako że wśród kartek, był również przydział na wódkę. Obecny, chory system totalitarnej służby zdrowia doszedł już do podobnego absurdu i wymyślił kartki (recepty) do apteki, również na witaminy i co ciekawe, witaminy (B6, D3) jednej firmy są na receptę a innej – nie. Wprawdzie absurd ten, ewidentnie wskazujący na korupcję, został zlikwidowany odnośnie witaminy B6 (ale nie w odniesieniu do witaminy D3), ale za to wymyślono wpisywanie numeru PESEL na recepcie, łudząc się, że zaoszczędzi się na tym pieniądze, że zapobiegnie wyciekowi pieniędzy na witaminy, czy Viagrę. Z doświadczeń PRL wynika, że wprawdzie to nie działa i musi upaść, ale na wszelki wypadek chory system wymyślił podwyższenie kosztów kontroli przez wpisywanie numeru PESEL. No tego, to już by nie wymyślili nawet najlepsi autorzy teatru absurdu. Co za finezja!, jaki High-Tech! Mam nadzieję, że te wszystkie programy komputerowe staną się hitem na międzynarodowym rynku i trzeba będzie zaangażować specjalny sztab do ochrony przed piractwem tego cudeńka. Po prostu duma mnie rozpiera, że tu nad Wisłą takie mądre rzeczy wymyślono. Musimy nauczyć tych troglodytów, ten motłoch z Hiszpanii, Paragwaju, czy nawet z pobliskiej Ukrainy, gdzie nie ma kartek do apteki, jak prawidłowo należy zorganizować ochronę zdrowia. Wszak tam śmiertelność spowodowana nadużywaniem leków jest zatrważająca i trzeba im pomóc.

Taki był mój komentarz zaraz po zaproponowaniu takiego rozwiązania. A teraz na poważnie. Warto tu zacytować Benjamina Franklina:

Ludzie, którzy w imię bezpieczeństwa rezygnują z podstawowej wolności, nie zasługują ani na bezpieczeństwo, ani na wolność.


Strach

Ile można załatwić stosując metodę zastraszenia? Myślę, że dużo, zwłaszcza wśród niewolników. Metoda zastraszania od dawna była stosowana do kontroli imperium carów Rosji, a także przez Stalina do kontroli Związku Radzieckiego i post-jałtańskich państw zależnych. Jakie to ma znaczenie we współczesnej koncepcji wojny? Jak widać po aneksji Krymu, ma to znaczenie ogromne. Nie miało znaczenia stosowanie broni jądrowej, czy innych środków masowego rażenia, ale bardziej miało tu zastosowanie straszenie użyciem tych środków, a nawet mityczną potęgą militarną Rosji. Podobnie zresztą się działo podczas II-giej Wojny Światowej, gdzie wszyscy obawiali się gazów bojowych, a których jednak nie zastosowano. Jak wynika z napaści Rosji na Krym, nawet nie użyto broni palnej (nie licząc paru incydentów, podczas których zginął jeden żołnierz). Krym zajęto w zasadzie tylko przy pomocy siły strachu.
Podobnie było podczas II-giej Wojny Światowej, czy wcześniej w czasie Wojny Bolszewickiej 1920 roku, kiedy kilkunastu żołnierzy było w stanie sterroryzować tysiące żołnierzy przeciwnika. Jeśli by ci ludzie się nie bali, to samą ilością pokonaliby wroga.
Powstaje pytanie, jakiego wojska dziś potrzeba Polsce? Wyposażonego w broń masowego rażenia, karabiny, czy żołnierzy-komandosów znających wschodnie sztuki walki typu karate? Jak widać Putin na Krymie wygrał w zasadzie pięściami.
Jak walczyć ze strachem? I jak się pozbyć strachu? To są najważniejsze pytania, na które powinniśmy znaleźć odpowiedź i wyciągnąć wnioski z lekcji napaści Putina na Ukrainę.

Jak wiadomo, hormon oksytocyna, której bardzo wysoki poziom występuje u karmiącej matki, daje jej odwagę, aby rzucić się na dużo większego i silniejszego agresora. Co więcej, rzucić się i zwyciężyć! Pamiętam, w Kanadzie głośna była historia, kiedy kobieta rzuciła się na niedźwiedzia, który porwał jej dziecko z wózka na parkingu. Ona nie miała cienia wątpliwości, rzuciła się na niedźwiedzia i wyrwała mu dziecko z łap. W normalnych warunkach ona nie miałaby szans, a jednak poziom oksytocyny u niej pozwolił na ten wyczyn.

Niestety w europejskiej cywilizacji, gdzie przeważa dieta zawierająca gluten, występuje problem z prawidłowym działaniem oksytocyny. Przeciwciała powstające u ludzi spożywających produkty zawierające gluten (pszenicę, żyto i jęczmień) powodują blokowanie receptora oksytocyny, przez co mamy problem z coraz powszechniejszymi stanami lękowymi (a także osteoporozą i autyzmem, w tym zespołem Aspergera). Atomizacja społeczeństwa to również skutek blokowania receptorów oksytocyny. To niestety nie wróży nic dobrego dla ludności Europy w konfliktach zbrojnych, a ogólnie dla Zachodniej Cywilizacji. Strach jest paraliżującym czynnikiem, który umiejętnie wykorzystuje Putin (podobnie jak w przeszłości czynił to Stalin) w swoich imperialnych zachowaniach. Imperium Rzymskie też upadło, z powodu toksycznego działania ołowiu, wszak akwedukty budowano z ołowiu, podobnie naczynia kryształowe zawierają 20% ołowiu.
Oczywiście gluten wpływa nie tylko na oksytocynę. Również przekazywanie sygnałów przez inne hormony, takie jak adrenalina, tromboksan i FSH, jest blokowane przez przeciwciała powstałe w wyniku spożywania glutenu. Cierpi na tym wiele procesów w organizmie, w tym regulacja poziomu cukru we krwi, a to z kolei powoduje wzrost agresji. Upośledzone funkcjonowanie niektórych receptorów adrenaliny (receptora alfa 1B i alfa 1D) powoduje dysfunkcyjne działanie układu immunologicznego, co z kolei przekłada się na wzrost zachorowań na choroby autoimmunizacyjne, a także na raka. Również przyczynę depresji, drugiej choroby świata (a także dwubiegunowych chorób afektywnych), można upatrywać w blokowaniu receptorów adrenaliny i oksytocyny. Podobnie, wiele chorób, w tym bóle migrenowe, są wynikiem upośledzonego działania tromboksanu i FSH. Jeśli do tego dodamy, że fragmenty glutenu działają na receptory endorfin (podobnie jak morfina), a więc uzależniają, to mamy pełniejszy obraz tego, co powoduje gluten. I osiągnięto to, nie przez tak „znienawidzoną” technologię GMO, a przez zwykłe krzyżówki (wręcz przeciwnie, przy pomocy GMO można by usunąć toksyczne właściwości glutenu; tylko kto na to pozwoli).
Jak widać nie potrzebna jest bomba jądrowa, do zniewolenia społeczeństwa wystarczy gluten.



W szponach nienawiści

Poniżej cytuję list pewnego Niemca znaleziony w Internecie, który został wydrukowany w książce Wojciecha Pestki „Powiedzcie swoim” (pisownia oryginalna):

Urodziłem się w Polsce, chodziłem do szkoły w Radomiu przy ul. Żeromskiego 30. Ojciec pracował w fabryce broni w Radomiu, zarabiał bardzo dobrze, tak, że nam nic nie brakowało. Rodzice wpajali od młodych lat nienawiść do polaków. Gdy nasze wojska wkroczyły do Polski, to rodzina nasza przeprowadziła się do Godowa pod Radomiem. W Godowie mieszkały sami niemcy. W wiosce tej przed wojną zebrania, na tych zebraniach uczono nas dywersji, jak również obsługiwania się z bronią, broń otrzymywaliśmy z Łodzi i Bydgoszczy.
W 1939 roku w grudniu wstąpiłem do S.D. (gestapo) w Radomiu, miałem okazje wyżycia się na polakach, ponieważ brałem udział w aresztowaniach oraz w wykonywaniu wyroków śmierci. Ponieważ znałem dobrze okolice, zlecono mi, żebym obrał teren nadający się do masowych rozstrzeliwań. Wyjechałem z kolegami za miasto, gdzie teren jak najbardziej do tego odpowiadał, miejscowość piaszczysta, nazywała się Firlej. Wkrótce zaczęło się częściej odwiedzać tą miejscowość. Wywoziliśmy skazanych powiązanych, wrzucaliśmy do rowów, żywcem zakopywali, widziałem przerażone twarze skazanych, gdy sypaliśmy na nich piach.
Śledztwo przeprowadzaliśmy w więzieniu i na Plantach, egzekucje na Firleju, gdy była ładna pogoda, to wtedy mieliśmy okazje wyżycia się, wydłubywaliśmy bagnetami oczy, rozpruwali brzuchy wkładając karbid, cieszył nas ten widok konających ludzi w męczarniach, na zakończenie zabawy wrzucaliśmy granat do rowu, zasypując, nie zwracając, czy wszyscy są zabici.
Razu pewnego, gdy wieźliśmy ludzi z więzienia na skazanie, a ponieważ droga była piaszczysta, a samochód nam zatrząsł w piachu, nie mogliśmy wyjechać, wzięliśmy pięciu skazanych związanymi rękami i nogami, żywych podłożyli pod koła samochodu, żeby wyjechać… My gestapowcy na ten widok byliśmy obojętni, nawet nas bawiło, bo co się nie robiło dla fühlera. Ale były też tacy, którzy śpiewali Jeszcze Polska nie Zginęła, jednego śmiałka przerżnęli piłą na dwie części.
Razu pewnego, gdy przywieźliśmy skazańców na miejsce, a jeszcze nie były wykopane doły, wybraliśmy kilku silnych, rozwiązali ręce i nogi, dostały łopaty do kopania dołu, ponieważ padał deszcz. Krzyczeliśmy by szybciej kopali dla siebie wspólną mogiłę, wykorzystał jeden moment i uderzył ostrzem łopaty mego kolegę w kark odcinając mu głowę, strzeliłem do niego, niektórzy wykorzystali moment, porzucali łopaty, zaczęli uciekać, zostali postrzelane jak kaczki, był to częzki dzień, bo sami musieliśmy wykopać dół. Od tego czasu nie kazaliśmy kopać dołu, baliśmy się.
Dziś jestem człowiekiem starszym i sumienie mnie dręczy, że tylu ludzi mam na sumieniu, boję się komu przyznać, żebym nie odpowiadał za te morderstwa. Jestem niemcem, lecz mam bardzo dużo kolegów polaków, którzy są dla mnie bardzo życzliwi, jak też jestem dla nich życzliwy, lecz boję się przyznać, o tym co robiłem w Polsce. Piszę ten list, dlatego może mi się trochę ulży na sumieniu.
Proszę mi wierzyć jestem tu w niemczech od 1945 r., ale nie mogę się tu przyzwyczaić do tych ludzi żałuje teraz bardzo to, co robiłem, lecz jest zapuzno, sumienie mnie do końca życia będzie dręczyło i na pewno nie będę mógł za te krzywdy, które ludzią wyżądziłem skonać.”

Wydarzenia opisane w tym liście zdarzyły się w czasie Drugiej Wojny Światowej, ale list został napisany i umieszczony w Internecie niedawno. Krzywdy wyrządzone w przeszłości, mszczą się na sprawcy do dziś. Jak widać Karma działa i nie ma znaczenia, że sąd nie osądził sprawcy, rachunek zostanie wyrównany, czy tak, czy tak.
Dziś, to znaczy w 2014 roku Miron Sycz, poseł w polskim Sejmie, w ramach opowiadań o strzelcu Aleksandrze, swoim ojcu, członku Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów od 1938 oraz strzelcu w kureniu „Mesnyky” Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA), skazanego w 1947 przez polski sąd na karę śmierci za działalność w UPA, złagodzoną w tym samym roku na karę 15 lat pozbawienia wolności, przyznał publicznie, że był chowany w nienawiści do Polaków, co wprawiło wielu w osłupienie.


Jak widać sytuacja się powtarza i to nie jest jedyny przypadek Ukraińców żyjących w Polsce, i żywiących nienawiść do Polaków. Myślę, że to dotyczy również innych narodowości i religii.

Opór przed zmianą ordynacji wyborczej

Wydaje się, że opór przed zmianą ordynacji wyborczej wśród szefów partii, grup nacisku, korporacji, mafii, etc. w Polsce wynika ze strachu, przed elektoratem, z konieczności obrony dobra wspólnego przed grupami nacisku. Strach, jako alternatywa miłości, to motywacja, która nie pozwala również oprzeć się naciskom zewnętrznym, choćby w przedstawieniu zastrzeżeń do raportu MAKu w sprawie przyczyn katastrofy samolotu z prezydentem Polski pod Smoleńskiem. Do czego może dojść państwo oparte na strachu nie trzeba nikogo przekonywać, bo upadek ZSRR jest najlepszym tego przykładem.

Myślę, że warto o tym pamiętać mówiąc o dobru wspólnym, rozumianym jako dobro państwowe.

Jednomandatowe Okręgi Wyborcze (JOW) a system referendalny

Dlaczego w takich państwach jak Szwajcaria, Węgry, czy Estonia jest lepiej niż w takich krajach jak Polska czy Francja? Wydaje się, że w małych państwach trudniej ukryć przekręty. Wszyscy wszystkim patrzą na ręce. W dużych państwach przy ordynacji proporcjonalnej zanika dobro wspólne i bezkarnie można stosować intrygi, przekupstwo, nepotyzm, jak w mętnej wodzie łatwiej jest łowić.
W książce Malcolma Gladwella „Punkt przełomowy” autor cytuje badania brytyjskiego antropologa Robina Dunbara. Wg teorii Robina Dunbara, rozwój mózgu u ludzi umożliwił utrzymywanie skomplikowanych stosunków społecznych w dużych grupach. Z badań biologii molekularnej wynika, że stało się to możliwe dzięki mutacji genu FOXP2, która umożliwiła rozwój mózgu i - kluczowej dla relacji w grupie – mowy i języka (Vargha-Khadem et al. 2005. FOXP2 and the neuroanatomy of speech and language. Nature Reviews Neuroscience 6, 131-138). Żyjąc w grupie złożonej z pięciu osób, śledzimy dziesięć odrębnych relacji: swoje relacje z czterema członkami grupy oraz sześć dwustronnych relacji między tymi osobami, istota wspólnoty polega bowiem na dobrej znajomości wszystkich członków. (...). Krótko mówiąc, w następstwie stosunkowo niewielkiego wzrostu liczebności grupy ogromnie wzrasta obciążenie społeczne i intelektualne jej członków.
Okazuje się, że maksymalna liczba osób, z którymi jesteśmy w stanie nawiązać kontakty o autentycznie społecznym charakterze, relacje oparte na osobistej, dobrej znajomości każdego członka grupy oraz wzajemnych zależności, wynosi 150. Taką właśnie liczbę przysposobili w swojej organizacji niektóre firmy - spółki pracownicze, jak np. Gore Associates (znanej z tkaniny Gore-Tex), a także religijne gminy anabaptystów.


Stu pięćdziesięciu członków to optymalna liczba; taką liczbą łatwiej kierować i łatwiej w niej żyć – przyznaje Bill Gross, jeden z liderów kolonii huterowców
(religijna gmina anabaptystów) spod Spokane. - Kiedy jest nas więcej, ludzie zaczynają się od siebie odsuwać.

Podsumowując, przy obecnym rozmiarze naszego mózgu, człowiek jest w stanie objąć grupę społeczną równą 150 osób, to znaczy objąć relacje z tyloma ludźmi, a także rozumieć relacje między tymi ludźmi. Przypuszczalnie jeden człowiek może objąć relacje z grupą o większej ilości ludzi, ale powyżej tej liczby już nie może objąć i rozumieć relacje pomiędzy wszystkimi członkami tej grupy. Powyżej tej liczby zaczynamy się gubić i możemy popełniać błędy zwracając się do kogoś w jakiejś sprawie, którą reprezentują dwaj wzajemnie skłóceni członkowie tej grupy. Ich pogląd nie wynika z logicznego myślenia, ale z faktu, że ten pogląd jest przedstawiany przez osobę, której nie lubią. Nie uwzględniając tego nie jesteśmy w stanie sprawnie poruszać się wewnątrz tej grupy.
Jeszcze gorzej mają ludzie o osobowości typu Aspie, którzy mają trudności w rozpoznawaniu twarzy i nazwisk. Przypomnę tutaj, że Aspie to ludzie z zespołem Aspergera, albo HF-ASD (High-Functioning Autism Spectrum Disorder), będącym upośledzeniem funkcjonowania hormonu oksytocyny, które prawdopodobnie jest spowodowane przeciwciałami powstałymi wskutek diety bogatej w gluten. Niewątpliwie ludzie tacy mogą objąć dużo mniejszą grupę ludzi i przez to są bardziej upośledzeni, a w relacjach się gubią. Brak przynależności do grupy staje się przyczyną wykluczenia, co często ma miejsce w starszym wieku.

Niemniej jednak z istnienia grup Dunbara, grup o ograniczonej ilości ludzi, wynika ważny wniosek w organizacji społeczeństwa i ordynacji wyborczej. Dlatego w mniejszych państwach wgląd obywateli w sprawy wspólne jest dużo większy niż w dużych i z tego względu w mniejszych społecznościach system referendalny może sprawnie funkcjonować, podczas gdy w większych, takich jak Polska, bardziej adekwatny jest system przedstawicielski. Posłowie do parlamentu jednak mają reprezentować interes okręgu wyborczego, godzić interes okręgu z interesem państwa i

być odpowiedzialnym przed elektoratem, a nie partią. Przynależność partyjna powinna być jedynie wskazówką dla elektoratu, jaki program polityczny będzie reprezentował dany poseł, a więc czy to będzie program bardziej pro-jednostkowy (prawicowy), czy pro-społeczny, czyli lewicowy. W większych państwach system referendalny może spełniać jedynie uzupełnienie dla jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW).
System JOW nie tylko dostarcza przedstawiciela, ale również edukatora, który jest jednocześnie odpowiedzialny przed wyborcami. Inaczej mówiąc edukacyjna rola posła wyraża się nie tylko w akademickim wykładzie, ale słuszność danych poglądów jest weryfikowana przez życie i w tym wyraża się również jego odpowiedzialność przed wyborcami - odpowiedzialność polityczna.

Inaczej mówiąc w swoim okręgu poseł powinien tłumaczyć wyborcom interes państwa, który nie zawsze musi być spójny z interesem danej grupy. Odpowiedzialność posła w systemie JOW polega również na tym, że jest on jednocześnie wyrazicielem w parlamencie interesu elektoratu danego okręgu wyborczego. W systemie referendalnym nie ma tej odpowiedzialności, gdyż nawet gdyby grupa inicjatywna referendum zaczęła tłumaczyć istotę danego pytania referendalnego ze względu na liczebność państwa odpowiedzialność się rozmywa. A prócz tego, kto ma być tą grupą inicjatywną i jaka jest jej odpowiedzialność i przed kim?



Problem decyzji i odpowiedzialności

Oczywiście wraz ze zwiększaniem się ilości ludzi i stopni organizacji zbiorowości maleje sprawność podejmowania decyzji, niekiedy konieczna do obrony państwa. W związku z pojawieniem się Internetu wielokrotnie wzrosła możliwość szybkiej komunikacji. Pomimo to, w bardzo dużych organizacjach państwowych pojawia się konieczność integracji decyzji (i odpowiedzialności) w jednym ręku (prezydent, monarcha, etc.).


Pieniądz alternatywny

Jednym z przejawów dobra wspólnego w państwie jest waluta. W książce „W poszukiwaniu miłości” wspomniałem, że pieniądz jest wyrazem interakcji międzyludzkich, a nawet substytutem agape. Jeśli jednak spojrzymy na systemy walutowe to można zaobserwować dwie sprzeczne tendencje: (i) jedna to tworzenie waluty globalnej (wymienialnej), (ii) z drugiej strony wiele państw wprowadza walutę niewymienialną, której przykładem mogą być dawne Kraje Demokracji Ludowej.

Problem z obecnym systemem bankowym tzw. „odsetkowym” polega na tym, że wpisany jest w niego kryzys finansowy. Dzieje się tak dlatego, że jeśli ja pożyczam 100 zł od banku, to muszę oddać 100 zł plus odsetki np. 10%, czyli razem 110 zł. Ale w systemie jest tylko sto złotych, a więc brakuje 10 zł. Po kolejnych pożyczkach w systemie zaczyna brakować pieniędzy, przez co gospodarka spowalnia, aż w końcu pojawia się kryzys. Stąd długu państwa np. Polski, nie da się oddać, ponieważ tych pieniędzy po prostu nie ma.

W miasteczku wszystko było: byli ludzie, którzy chcieli kupować towary i usługi. A z drugiej strony byli ludzie, którzy chcieli dostarczyć te towary i usługi. Jednego czego nie było, to pieniądze. Po szerokich konsultacjach, 31 lipca 1932 postanowiono wydać „Certyfikowane Banknoty Kompensacyjne”, formę waluty powszechnie znanej jako Znaczki, lub Freigeld (Wolne Pieniądze). Interesującą właściwością tej waluty była jej stała utrata wartości (znaczki demurrage), stąd nie opłacało się jej trzymać, a wręcz przeciwnie, opłacało się ją wydawać jak najszybciej, żeby nie utraciła wartości. Wyłom w tzw. „odsetkowym” systemie bankowym pierwszy zrobił Michael Unterguggenberger, który był burmistrzem miasta Wörgl w Austrii. W czasach Wielkiej Depresji austriacke miasto Wörgl było miejscem tzw. „Cudu Wörgla”. W 1932 roku, widząc skutki szalejącego kryzysu finansowego, rosnącego bezrobocia, wzrostu przestępczości i zapaści ekonomicznej, Michael Unterguggenberger postanowił wprowadzić w życie koncepcję wybitnego ekonomisty Sylwio Gesella, to znaczy pieniądz lokalny. 
 
Po szerokiej dyskusji z przedstawicielami miejscowych grup interesu miasto wyemitowało własną, ujemnie oprocentowaną, walutę: wörgl schilling. Eksperyment ten spowodował szybki wzrost zatrudnienia, dobrobytu i oznaczało to również, że mogły być zrealizowane projekty lokalnego rządu, takie jak nowe domy, most, rezerwuar na wodę, skocznia narciarska. Wszystko to działo się w sytuacji, kiedy w pozostałej części kraju szalała depresja.
Wbrew ogólnemu zainteresowaniu, nawet ze strony francuskiego premiera Edouarda Daladiera, „eksperyment” został zakończony 1 września 1933 roku przez Austriacki Bank Narodowy, który poczuł się zagrożony w swoim monopolu. Pomimo to, w późniejszych latach lokalne waluty wprowadzono w wielu krajach, w tym USA, Japonii i Wielkiej Brytanii i dziś napędzają lokalne gospodarki wielu krajów. Eksperyment ten również stawia nowe pytania odnośnie roli pieniądza we współczesnym świecie.
Po szczegóły odsyłam czytelnika do specjalistycznych opracowań, w tym do wykładu Dariusza Brzozowca na temat alternatywnego pieniądza:

Dariusz Brzozowiec "Realny kryzys i alternatywny pieniądz", Kielce


Dlaczego uważam ten przykład za bardzo ważny? Otóż wskazuje on na nową organizację społeczną, która jest nową koncepcją państwa. W wielu wypadkach organizację państwa można porównać do organizmu człowieka. Chciałbym w tym miejscu zacytować definicję organizmu podaną przez Ludwika Von Bertalanfy:
Organizm jest to hierarchiczna organizacja układów otwartych będących w stałym kontakcie/wymianie z otoczeniem.
Człowiek jest zbudowany z komórek. Komórki mają błonę komórkową. Wyobraźmy sobie sytuację, że w pewnym momencie likwidujemy błonę komórkową. Co się dzieje? Znika organizm, jakim go znamy i być może z kałuży żelu na ziemi będzie wystawał szkielet kości. Żeby istniał sprawny organizm muszą istnieć błony komórkowe, które służą do komunikacji z otoczeniem i koordynacji tkanek. Podobnie jest w organizacji państwa. Jeśli zlikwidujemy granice, to zniknie organizm państwowy i powstanie kałuża żelu.
Podobnie jest z wymienialnym, globalnym pieniądzem typu dolar, czy euro. Wymienialny pieniądz służy do komunikacji między państwami, na duże odległości. Natomiast pieniądz lokalny podtrzymuje komunikację lokalną: osiedlową, miejską, a nawet mniejszych państw i jest niewymienialny. Możemy uznać, że wymienialny pieniądz jest rodzajem krwiobiegu globalnego, podczas gdy lokalny jest krwiobiegiem lokalnym. Poniższy rysunek przedstawia różne koncepcje walutowe realizowane na przestrzeni wieków i w różnych państwach.
 
Walutę niewymienialną posiadały dawne Kraje Demokracji Ludowej. Wadą tego systemu był fakt niewymienialności tego pieniądza, a więc połączenia z resztą świata, a także problem z brakiem waluty lokalnej (biały obszar wewnętrzny). Również zastąpienie takiej waluty przez walutę globalną nie prowadzi do stabilizacji państwa, a przykładem może tu być Grecja po wprowadzeniu Euro, czy Islandia. Również bankowy system „odsetkowy” prowadzi do nieuniknionego kryzysu finansowego, a więc i państwa, które jest odpowiedzialne za walutę danego kraju. Dopiero wprowadzenie, obok waluty wymienialnej, krajowej, również waluty lokalnej, prowadzi do stabilizacji gospodarczej państwa. Wiele sieci handlowych, czy supermarketów wprowadza swoją walutę w postaci znaczków lojalnościowych, które stanowią dodatkową walutę na mikroskalę. W podsumowaniu tego rysunku widać, że najważniejszą walutą jest sam człowiek wraz z jego relacjami i umiejętnością komunikacji.



Podsumowanie

Z faktu, że człowiek jest istotą społeczną wynika konieczność wypracowania relacji jednostki z otaczającym go światem, a zwłaszcza pozostałymi członkami społeczeństwa. Ważne jest również zauważyć, że naczelnym zadaniem jednostki jest utrzymanie gatunku. Siła człowieka polega na organizowaniem się w społeczeństwo. Poziom zaangażowania danej jednostki w zbiorowości powinien odzwierciedlać harmonię i umiar na wszystkich poziomach zaangażowania. Brak zaangażowania na którymkolwiek poziomie, jak również nadmierne zaangażowanie na wyższych poziomach zaniedbując niższe jest patologią. Stąd każda władza prowadzi do patologii. Brak wartościowego celu, zarówno mojego, jak i większego ode mnie, a także brak harmonii tych celów i zaangażowania w ich realizacji jest zaprzeczeniem człowieczeństwa i redukcją samego siebie do roli zwierzęcia, czy też przetwórni nawozu. Do utrzymania relacji jednostki z pozostałymi członkami zbiorowości, również tymi z przeszłości, służy język. Biologiczne ograniczenie wielkości mózgu powoduje, że możemy nawiązać kontakt z 150 osobami i wobec tego w takiej grupie czujemy się najlepiej. Do kontaktu z pozostałymi członkami społeczeństwa służą m. in. pieniądze. Aby spełnić swoją rolę kontaktu pomiędzy członkami społeczeństwa powinna istnieć waluta na każdym poziomie zaangażowania jednostki. Brak waluty na którymś z poziomów również prowadzi do patologii i kryzysu. Również „odsetkowy” system bankowy jest patologiczny i prowadzi do nieuniknionego kryzysu finansowego i całego państwa.