Wciąż aktualne
...
Najpierw zacznę od celu. Oczywiście, „finacial independence” (niezależność finansowa) i „passive income”(dochód pasywny) nie są prawdziwymi celami. Mógłbym się tu odnieść do paru książek, taśm, ale jak pamiętasz nie chciałaś ani taśm, ani dostępu do nich. Zrezygnowałaś z czegoś, co ja bym nazwał skarbnicą wiedzy, nie tylko teoretycznej, ale i praktycznej. Mało tego zrezygnowałaś z tego, aby twój partner rósł nie przy pomocy twoich „dobrych rad” , ale w ogniu walki. Mówisz, że masz trudności w komunikowaniu się z mężem, że on nie chce zrozumieć „toksycznego wstydu”, czy czego tam jeszcze, ale jednocześnie odrzuciłaś narzędzie, jakie chciałem ci dać. Narzędzie, dzięki któremu mogłabyś rozwinąć system porozumiewania się z innymi ludźmi, w tym z mężem, przyszłymi twoimi dziećmi, teściami, a także ludźmi z pracy. I nie po to, żebyś powtarzała coś, co ja (czy ktoś inny) zrobiłem. Nie, to ty byś odkrywała te „nowe lądy”, ale jednocześnie w wypadku, gdy dojdziesz do ściany, miałabyś mnie, do kogo mogłabyś się zwrócić po poradę, co robić dalej.
A teraz spójrz na to z innej strony: czy przyjemnie ci, kiedy piszę o tym? Tak samo będzie się czuł twój mąż, kiedy ty mu będziesz zwracała uwagę, że robi coś nie tak, czy nie rozumie etc. Jak więc zrobić, żeby było dobrze, jak ustalić szlaki komunikacji w taki sposób, aby nikogo nie ranić?
Nie można się poprawić bez łez i cierpienia (Pamiętasz film „Shadowland” (Cienista dolina)?, co mówił Jack na temat bólu i cierpienia, jako o megafonie, jakim mówi do nas Bóg?). Sztuka jednak polega na tym, że ty chcesz mu zadać ten ból, bo ty wiesz „lepiej” np. na temat toksycznego wstydu. A tak naprawdę ty jesteś ostatnią osobą, która powinna to robić. Dlaczego? Bo człowiek nie jest istotą logiczną! Człowiek jest istotą emocjonalną. Dlatego lepiej by było, gdyby tę robotę wykonał ktoś obcy, którego np. mąż (czy ty), więcej byście nie spotkali. Niemniej jednak przesłanie od tej osoby by pozostało u męża, czy ciebie. I jeśli mąż, tak naprawdę by chciał zbudować biznes, to musiałby się nad tym przesłaniem zastanowić: co ja takiego spierniczyłem, że ten człowiek nie chce ze mną gadać, czy nie rozumie, co ja mówię?, etc., ewentualnie spytać np. sponsora, co w takim wypadku robić, a jeśli tym sponsorem byłbym ja, to po prostu mógłbym mówić do niego z innej pozycji, wtedy on by słuchał, dlatego że on by chciał słuchać. On by rozumiał, że to, co ja mówię, to nie jest pouczanie go, ale to jest dla jego dobra. A tak naprawdę, to ja bym mu wcale nie doradzał bezpośrednio (za długo jestem w biznesie, żeby robić takie fundamentalne błędy, choć czasem niestety to robię, ale później żałuję), ale pośrednio, przez zasugerowanie odpowiedniej książki, czy taśmy. Ale przede wszystkim ja i twój mąż mielibyśmy płaszczyznę do porozumiewania się. Nie wiem, czy zauważyłaś, jak twój mąż chętnie ze mną rozmawiał, kiedy byliście w Polsce. On nawet to nazwał „rodzinna rozmową” i był zły, kiedy ty przeszkadzałaś. Widzisz, niekiedy najważniejsze rzeczy można przekazać, niejako przy okazji, ot wytworzyła się taka atmosfera i można wtedy pogadać. Czasami takim dobrym momentem jest rozmowa podczas jazdy samochodem. Rozmówcy są zaabsorbowani drogą, krajobrazem, etc. i niejako przy okazji otwierają się i mogą sobie przekazać rzeczy ważne. Podobnie jest w biznesie. Rozmawiamy o biznesie, a przy okazji poznajemy się, możemy przekazać swoje doświadczenie, poglądy, etc., w nie zagrażającej atmosferze przyjaźni. Wszak my (wówczas) jesteśmy po tej samej stronie, gramy do tej samej bramki.
Niestety nie potrafię również przesłać na odległość dźwięku (do dziś nie umiem, choć technicznie byłoby to możliwe). Z tego względu jest mi bardzo trudno mówić, gdyż jestem niejako zmuszony mówić bezpośrednio. To jest tak, jak bym komuś z innego kręgu kulturowego usiłował wytłumaczyć wiersz „Stoi na stacji lokomotywa..”. Normalnie tego się nie tłumaczy, tylko do tego się odnosi, przez skrót myślowy, gdyż każdy wie, że dalej jest: „ciężka, ogromna i pot z niej spływa..”. To jest tak, jak byś chciała się czegoś dowiedzieć, a ja ci daję klucz do tej wiedzy, a ty mówisz nie chcę klucza, ja wiem lepiej.. tylko wiesz,.. ten mój mąż, wcale mnie nie słucha, jak ja mu mówię o toksycznym wstydzie (ja bym dodał, że nawet nie słyszy).
Podobnie jest tutaj. Oczywiście najprościej by było powiedzieć, żebyś posłuchała taśm.. Dlaczego lepiej? Ano dlatego, że to nie ja bym mówił, tylko ktoś inny i nie o tobie, tylko ogólnie, lub o sobie. Jeśli ja powiem to samo, to ty (jako osoba emocjonalna) tego nie usłyszysz, albo cię to zaboli. A ja nie chcę, żebyś ode mnie słyszała rzeczy przykre, żebym ci mówił, że źle postępujesz. Podobnie jest, jeśli ty próbujesz poprawić męża. To nigdy nie działa!!! Jedno, co możesz osiągnąć w ten sposób, to wyhodować w swoim mężu wroga. Twój mąż jest zbyt duży, żeby go poprawiać, albo jak proponujesz wziąć go w dwa ognie, to może się ugnie. Nic z tych rzeczy!!! Na pewno się nie ugnie, czy przekona. (A tak na marginesie to mnie nawet nie wypada pisać do niego jako pierwszy, wszak on jest młodszy, więc on powinien napisać pierwszy, ale dlaczego on miałby pisać do mnie? Nie mamy wspólnej płaszczyzny porozumiewania się). Jak więc rozmawiać? Nie masz szans.
A teraz spójrz na to z innej strony: czy przyjemnie ci, kiedy piszę o tym? Tak samo będzie się czuł twój mąż, kiedy ty mu będziesz zwracała uwagę, że robi coś nie tak, czy nie rozumie etc. Jak więc zrobić, żeby było dobrze, jak ustalić szlaki komunikacji w taki sposób, aby nikogo nie ranić?
Nie można się poprawić bez łez i cierpienia (Pamiętasz film „Shadowland” (Cienista dolina)?, co mówił Jack na temat bólu i cierpienia, jako o megafonie, jakim mówi do nas Bóg?). Sztuka jednak polega na tym, że ty chcesz mu zadać ten ból, bo ty wiesz „lepiej” np. na temat toksycznego wstydu. A tak naprawdę ty jesteś ostatnią osobą, która powinna to robić. Dlaczego? Bo człowiek nie jest istotą logiczną! Człowiek jest istotą emocjonalną. Dlatego lepiej by było, gdyby tę robotę wykonał ktoś obcy, którego np. mąż (czy ty), więcej byście nie spotkali. Niemniej jednak przesłanie od tej osoby by pozostało u męża, czy ciebie. I jeśli mąż, tak naprawdę by chciał zbudować biznes, to musiałby się nad tym przesłaniem zastanowić: co ja takiego spierniczyłem, że ten człowiek nie chce ze mną gadać, czy nie rozumie, co ja mówię?, etc., ewentualnie spytać np. sponsora, co w takim wypadku robić, a jeśli tym sponsorem byłbym ja, to po prostu mógłbym mówić do niego z innej pozycji, wtedy on by słuchał, dlatego że on by chciał słuchać. On by rozumiał, że to, co ja mówię, to nie jest pouczanie go, ale to jest dla jego dobra. A tak naprawdę, to ja bym mu wcale nie doradzał bezpośrednio (za długo jestem w biznesie, żeby robić takie fundamentalne błędy, choć czasem niestety to robię, ale później żałuję), ale pośrednio, przez zasugerowanie odpowiedniej książki, czy taśmy. Ale przede wszystkim ja i twój mąż mielibyśmy płaszczyznę do porozumiewania się. Nie wiem, czy zauważyłaś, jak twój mąż chętnie ze mną rozmawiał, kiedy byliście w Polsce. On nawet to nazwał „rodzinna rozmową” i był zły, kiedy ty przeszkadzałaś. Widzisz, niekiedy najważniejsze rzeczy można przekazać, niejako przy okazji, ot wytworzyła się taka atmosfera i można wtedy pogadać. Czasami takim dobrym momentem jest rozmowa podczas jazdy samochodem. Rozmówcy są zaabsorbowani drogą, krajobrazem, etc. i niejako przy okazji otwierają się i mogą sobie przekazać rzeczy ważne. Podobnie jest w biznesie. Rozmawiamy o biznesie, a przy okazji poznajemy się, możemy przekazać swoje doświadczenie, poglądy, etc., w nie zagrażającej atmosferze przyjaźni. Wszak my (wówczas) jesteśmy po tej samej stronie, gramy do tej samej bramki.
Niestety nie potrafię również przesłać na odległość dźwięku (do dziś nie umiem, choć technicznie byłoby to możliwe). Z tego względu jest mi bardzo trudno mówić, gdyż jestem niejako zmuszony mówić bezpośrednio. To jest tak, jak bym komuś z innego kręgu kulturowego usiłował wytłumaczyć wiersz „Stoi na stacji lokomotywa..”. Normalnie tego się nie tłumaczy, tylko do tego się odnosi, przez skrót myślowy, gdyż każdy wie, że dalej jest: „ciężka, ogromna i pot z niej spływa..”. To jest tak, jak byś chciała się czegoś dowiedzieć, a ja ci daję klucz do tej wiedzy, a ty mówisz nie chcę klucza, ja wiem lepiej.. tylko wiesz,.. ten mój mąż, wcale mnie nie słucha, jak ja mu mówię o toksycznym wstydzie (ja bym dodał, że nawet nie słyszy).
Podobnie jest tutaj. Oczywiście najprościej by było powiedzieć, żebyś posłuchała taśm.. Dlaczego lepiej? Ano dlatego, że to nie ja bym mówił, tylko ktoś inny i nie o tobie, tylko ogólnie, lub o sobie. Jeśli ja powiem to samo, to ty (jako osoba emocjonalna) tego nie usłyszysz, albo cię to zaboli. A ja nie chcę, żebyś ode mnie słyszała rzeczy przykre, żebym ci mówił, że źle postępujesz. Podobnie jest, jeśli ty próbujesz poprawić męża. To nigdy nie działa!!! Jedno, co możesz osiągnąć w ten sposób, to wyhodować w swoim mężu wroga. Twój mąż jest zbyt duży, żeby go poprawiać, albo jak proponujesz wziąć go w dwa ognie, to może się ugnie. Nic z tych rzeczy!!! Na pewno się nie ugnie, czy przekona. (A tak na marginesie to mnie nawet nie wypada pisać do niego jako pierwszy, wszak on jest młodszy, więc on powinien napisać pierwszy, ale dlaczego on miałby pisać do mnie? Nie mamy wspólnej płaszczyzny porozumiewania się). Jak więc rozmawiać? Nie masz szans.
JEDYNYM TEMATEM, O KTÓRYM MOŻNA ROZMAWAIAĆ SĄ
MARZENIA I CELE.
Lepiej jest powiedzieć: „spójrz, tam jest drzewo (wyznaczasz cel), chodźmy, pójdźmy tam razem. Widzisz, ja mogę zrobić to i to, a co ty możesz zrobić, żeby tam dojść?” Wtedy możesz dyskutować. Wróćmy więc do tych marzeń i celów. Ja już ci kiedyś pisałem o tym, jak stawiać sobie cele. To było bardzo dawno temu. Jak widzisz nie usłyszałaś tego, co ja mówiłem. Dlaczego? Bo to ja mówiłem, a nie ty. I nie słyszałaś dlatego, że nie potrzebowałaś tego słyszeć. Twoim celem było wtedy zdać do następnej klasy, czy zrobić dyplom magisterski. Niejako ktoś za ciebie wyznaczył twój cel i ty go realizowałaś, gdyż tak wypadało. Tego od ciebie oczekiwali rodzice i społeczeństwo. Dziś, kiedy pozostałaś na swoim, brak ci tego. Teraz tak z pamięci przytoczę fragment taśmy.
Otóż wyobraź sobie, że przychodzę do waszego domu i przywożę samochód pełen pieniędzy, paczek banknotów 100-dolarowych. Nie mam pojęcia, ile by to mogło być, ale myślę, że ogromna ilość pieniędzy. Wszystkie je wysypuję w twoim pokoju i mówię, że wszystkie one są wasze (czy twoje), ale pod jednym warunkiem: nie wolno ci ich wydać, ani zainwestować. Pewnie zapytałabyś, no to po co mi te pieniądze, skoro nie mogę ich wydać, ani zainwestować. Ano właśnie. Przykład ten ilustruje, że tak naprawdę, to nie chodzi o pieniądze, tylko o rzeczy, które możemy kupić, lub usługi, które możemy otrzymać za ten majątek.
Ostatnio przyszedł mi do głowy inny przykład. Wyobraź sobie, że te paczki 100-dolarówek dajesz lub pokazujesz psu, lub szympansowi. Czy zwierzę się podnieci tymi dolarami? Zacznie szczekać, machać ogonem? Nie, bo te 100-dolarówki to jest pewien kod, pewien symbol, należący do naszego społeczeństwa, a pies, czy małpa nie należy do niego.
To co zapala nas, nie daje nam spać, to nie są pieniądze, tylko możliwości, jakie one nam dają. Marzenia i cele to są właśnie te możliwości, to jest to, co można za te pieniądze kupić. Właśnie to nas podnieca, zapala i powoduje, że stajemy się więksi, że nie poddamy się tak łatwo przy pierwszej porażce. Dlaczego? Bo w środku mamy to marzenie, które nie daje nam spokoju.
Wyobraź sobie babcię 70 lat, której wnuczek wpadł pod samochód. Czy ona jest w stanie podnieść ten samochód? W normalnych warunkach nigdy.., ale tam jest jej wnuczek, więc ona się nie zastanawia, tylko podnosi, co więcej, nawet jeśli nie da rady, to swoją determinacją, swoim przykładem jest w stanie zmobilizować przechodniów obok i razem oni mogą podnieść ten samochód. To właśnie jest motywacja.
Inny przykład: co byś zrobiła, jeśli by ktoś ci powiedział, że na zewnątrz na parkingu pali się jakiś samochód? Co byś zrobiła? Może wzruszyła ramionami, może poradziłabyś, żeby ten ktoś zadzwonił po straż pożarną, etc. Ale ten facet wspomina, że ten samochód ma takie numery rejestracyjne i ty rozpoznajesz, że to jest twój samochód. Co robisz? Czy radzisz temu facetowi, żeby zadzwonił do straży pożarnej? Nie, biegniesz na zewnątrz, żeby ratować twój samochód! A teraz, co robisz jeśli w tym samochodzie zostawiłaś twoje dziecko?.. itd.
Jak może pamiętasz słowa „burning desire” (paląca żądza) to właśnie jest to, co powoduje, że nie możemy spać, że adrenalina w żyłach podchodzi do zenitu, że nie możemy chwili stać koło kogokolwiek, żeby mu nie powiedzieć o tym, co nas tak podnieca. A teraz, czy ty wiesz, że jeśli to twoje marzenie, twój cel, jest wartościowy, służy tobie, rodzinie lub ludzkości i nie szkodzi nikomu, to marzenie to może stać się rzeczywistością!!!
Tak właśnie rzeczywistością!!! Ale musi być tak palące, żebyś nie mogła usiedzieć spokojnie pięciu minut. Tylko wtedy to stanie się rzeczywistością. Bo jeśli sama nie uradzisz tego samochodu to znajdziesz sto innych sposobów, żeby podnieść ten samochód, ale musisz mieć motywację do działania.
Dlatego też potrzebny jest partner, partner w celu, tak jak może pamiętasz takie sformułowanie używane niekiedy w kościele „bracia w Jezusie”. Cel staje się czymś nadrzędnym, który usprawiedliwia, w imię czego działamy, w imię czego cierpimy. W imię czego możemy znieść szyderstwo i śmiech. Nie może to być praca na etacie, na posadzie. Jest zasadnicza różnica między „work” (praca) i „run” (bieg). Pracować możesz do końca życia i nie osiągniesz nic (tzw. wyścig szczurów), ale jeśli wyznaczysz cel i biegniesz do niego, to go osiągniesz. W słowie bieg zawarta jest meta. Praca nie ma mety. Bieg zakłada również maksymalny wysiłek i co więcej stopniowo wzrastający (akceleracja), zwłaszcza kiedy zbliża się meta, na finiszu. Ale powiedzmy, po 400 metrach sprintu, jak wykrzesać z siebie te dodatkowe możliwości, ten dodatkowy wysiłek, jeśli nie ma mety (celu)? Czy ty wtedy zapytałabyś o ogólne wyniki finansowe? Finansową niezależność w ciągu 10 lat? Zastanów się, czy to byłoby dla ciebie mobilizujące, czy wykrzesałabyś ten dodatkowy wysiłek, jeśli by nie było mety? W słowie bieg zawarta jest również przerwa, odpoczynek i co najważniejsze nagroda!!! Zawsze może przyjść kryzys np. jeśli biegniesz na 5 kilometrów, zadajesz sobie czasami pytanie, czy warto, czy tam istnieje coś, co się nazywa meta? Nagroda? W takich momentach potrzebny jest partner, który nie udaje, nie mówi z pozycji wyspanego i wyperfumowanego kibica, ale również ocieka potem i krwią. Tylko taki partner jest przekonywający. Co więcej, ty widzisz, że on nie tylko biegnie, nie tylko ocieka potem i krwią, ale pcha wasz wspólny wóz. W takich momentach nikt się nie zastanawia, czy ten drugi śmierdzi potem. Ten smród staje się pięknym zapachem, świadectwem poświęcenia i prawdy.
Otóż wyobraź sobie, że przychodzę do waszego domu i przywożę samochód pełen pieniędzy, paczek banknotów 100-dolarowych. Nie mam pojęcia, ile by to mogło być, ale myślę, że ogromna ilość pieniędzy. Wszystkie je wysypuję w twoim pokoju i mówię, że wszystkie one są wasze (czy twoje), ale pod jednym warunkiem: nie wolno ci ich wydać, ani zainwestować. Pewnie zapytałabyś, no to po co mi te pieniądze, skoro nie mogę ich wydać, ani zainwestować. Ano właśnie. Przykład ten ilustruje, że tak naprawdę, to nie chodzi o pieniądze, tylko o rzeczy, które możemy kupić, lub usługi, które możemy otrzymać za ten majątek.
Ostatnio przyszedł mi do głowy inny przykład. Wyobraź sobie, że te paczki 100-dolarówek dajesz lub pokazujesz psu, lub szympansowi. Czy zwierzę się podnieci tymi dolarami? Zacznie szczekać, machać ogonem? Nie, bo te 100-dolarówki to jest pewien kod, pewien symbol, należący do naszego społeczeństwa, a pies, czy małpa nie należy do niego.
To co zapala nas, nie daje nam spać, to nie są pieniądze, tylko możliwości, jakie one nam dają. Marzenia i cele to są właśnie te możliwości, to jest to, co można za te pieniądze kupić. Właśnie to nas podnieca, zapala i powoduje, że stajemy się więksi, że nie poddamy się tak łatwo przy pierwszej porażce. Dlaczego? Bo w środku mamy to marzenie, które nie daje nam spokoju.
Wyobraź sobie babcię 70 lat, której wnuczek wpadł pod samochód. Czy ona jest w stanie podnieść ten samochód? W normalnych warunkach nigdy.., ale tam jest jej wnuczek, więc ona się nie zastanawia, tylko podnosi, co więcej, nawet jeśli nie da rady, to swoją determinacją, swoim przykładem jest w stanie zmobilizować przechodniów obok i razem oni mogą podnieść ten samochód. To właśnie jest motywacja.
Inny przykład: co byś zrobiła, jeśli by ktoś ci powiedział, że na zewnątrz na parkingu pali się jakiś samochód? Co byś zrobiła? Może wzruszyła ramionami, może poradziłabyś, żeby ten ktoś zadzwonił po straż pożarną, etc. Ale ten facet wspomina, że ten samochód ma takie numery rejestracyjne i ty rozpoznajesz, że to jest twój samochód. Co robisz? Czy radzisz temu facetowi, żeby zadzwonił do straży pożarnej? Nie, biegniesz na zewnątrz, żeby ratować twój samochód! A teraz, co robisz jeśli w tym samochodzie zostawiłaś twoje dziecko?.. itd.
Jak może pamiętasz słowa „burning desire” (paląca żądza) to właśnie jest to, co powoduje, że nie możemy spać, że adrenalina w żyłach podchodzi do zenitu, że nie możemy chwili stać koło kogokolwiek, żeby mu nie powiedzieć o tym, co nas tak podnieca. A teraz, czy ty wiesz, że jeśli to twoje marzenie, twój cel, jest wartościowy, służy tobie, rodzinie lub ludzkości i nie szkodzi nikomu, to marzenie to może stać się rzeczywistością!!!
Tak właśnie rzeczywistością!!! Ale musi być tak palące, żebyś nie mogła usiedzieć spokojnie pięciu minut. Tylko wtedy to stanie się rzeczywistością. Bo jeśli sama nie uradzisz tego samochodu to znajdziesz sto innych sposobów, żeby podnieść ten samochód, ale musisz mieć motywację do działania.
Dlatego też potrzebny jest partner, partner w celu, tak jak może pamiętasz takie sformułowanie używane niekiedy w kościele „bracia w Jezusie”. Cel staje się czymś nadrzędnym, który usprawiedliwia, w imię czego działamy, w imię czego cierpimy. W imię czego możemy znieść szyderstwo i śmiech. Nie może to być praca na etacie, na posadzie. Jest zasadnicza różnica między „work” (praca) i „run” (bieg). Pracować możesz do końca życia i nie osiągniesz nic (tzw. wyścig szczurów), ale jeśli wyznaczysz cel i biegniesz do niego, to go osiągniesz. W słowie bieg zawarta jest meta. Praca nie ma mety. Bieg zakłada również maksymalny wysiłek i co więcej stopniowo wzrastający (akceleracja), zwłaszcza kiedy zbliża się meta, na finiszu. Ale powiedzmy, po 400 metrach sprintu, jak wykrzesać z siebie te dodatkowe możliwości, ten dodatkowy wysiłek, jeśli nie ma mety (celu)? Czy ty wtedy zapytałabyś o ogólne wyniki finansowe? Finansową niezależność w ciągu 10 lat? Zastanów się, czy to byłoby dla ciebie mobilizujące, czy wykrzesałabyś ten dodatkowy wysiłek, jeśli by nie było mety? W słowie bieg zawarta jest również przerwa, odpoczynek i co najważniejsze nagroda!!! Zawsze może przyjść kryzys np. jeśli biegniesz na 5 kilometrów, zadajesz sobie czasami pytanie, czy warto, czy tam istnieje coś, co się nazywa meta? Nagroda? W takich momentach potrzebny jest partner, który nie udaje, nie mówi z pozycji wyspanego i wyperfumowanego kibica, ale również ocieka potem i krwią. Tylko taki partner jest przekonywający. Co więcej, ty widzisz, że on nie tylko biegnie, nie tylko ocieka potem i krwią, ale pcha wasz wspólny wóz. W takich momentach nikt się nie zastanawia, czy ten drugi śmierdzi potem. Ten smród staje się pięknym zapachem, świadectwem poświęcenia i prawdy.
Marzenie to jest to, co zmienia świat, to musi być żywe, mieć zapach, wymiar, to jest to, co pozwala wytrzymać ból, cierpienie, niewygodę, a przede wszystkim szyderstwo. Weźmy np. Edisona. On miał swoje marzenie w głowie, ale ono było bardzo konkretne, to była żarówka, elektrownia, guma kauczukowa i setki innych wynalazków. I pomimo 5000 prób zakończonych niepowodzeniem, nie zrezygnował i osiągnął swój cel, czyli zbudował żarówkę.
Cel nie tylko daje radość w momencie osiągnięcia, nie tylko łączy ludzi, jeśli zdecydowali się oni wspólnie realizować ten cel, ale ponadto ma jeszcze jedną bardzo ważną, bodajże najważniejszą właściwość: jest terapią. Tak, jest terapią. Znaczy to, że jeśli przeczytasz ogromną ilość książek np. na temat wewnętrznego dziecka, bólu pierwotnego, czy toksycznego wstydu, to wszystko to jest funta kłaków warte, jeśli nie masz celu, do którego biegniesz. Czytając książki pakujesz informację do innej półkuli mózgowej niż ta, która rządzi twoim postępowaniem, dlatego to nie bardzo ma sens. Owszem, jeśli idziesz do celu i napotkasz problemy, to zaczynasz się zastanawiać i wtedy, jeśli przeczytasz książkę, to ma to zupełnie inne znaczenie, inny wymiar. Wtedy mądrość książki możesz zastosować natychmiast, wypróbować i obciążyć emocją (pragnienia, porażki, zwycięstwa), a więc mądrość ta ma szanse przejść do tej innej półkuli. Stajesz się lepsza, bardziej doświadczona. Ale stało się to przez ból, przez cierpienie, przez pot i krew.
No tak, ale skąd wziąć odpowiednią książkę, skąd wiedzieć, która książka jest właściwa w danym momencie? Ba, właśnie na tym polega organizacja mojego biznesu, która dostarcza wsparcia, nie tylko książki, taśmy i seminaria, ale masz szanse porozmawiać z żywymi ludźmi, którzy są dla ciebie życzliwi, którzy cię wspierają w twoim celu. Czy wszystko to uchroni cię od potu i cierpienia? Absolutnie nie (no może tego największego), ale właśnie to jest cena stawania się lepszym, żeby się nauczyć pokory, czyli prawdy o sobie, o swoich ograniczeniach. Wszak nikt cię nie zmusi, żebyś robiła wg wypracowanego wzoru. Jednak po wielu własnych próbach i niepowodzeniach, po docenieniu pokory, dopiero wtedy człowiek idzie i co najdziwniejsze, dostaje to wsparcie, a co najważniejsze zaczyna słyszeć i rozumieć co mówią inni!!!
Wiele ludzi ewentualnie dochodzi do tej prawdy, problem polega jednak na tym, że konieczny jest do tego wstrząs i ból, często jest wstrząsem rozwodu, porzucenia, czy rozpadu rodziny. Wtedy mówisz: ojej, jaka szkoda, że nie mogę powtórzyć swojego życia. Zupełnie inaczej bym postępowała. Niestety wtedy jest za późno. Tu masz szanse powtórzyć, przetrenować niejako na sucho (a jednak naprawdę) pewne schematy postępowania, które mogą dać pozytywne rezultaty, lub nie; a wtedy to daje nam szanse zmiany postępowania. A co najważniejsze, twoja rodzina jest w całości. Spójrz, dziś jeszcze nie masz dzieci (to się zmieniło, jak ten czas leci!). Jeśli byś teraz się rozwiodła, nic wielkiego by się nie stało. Pewnie, byłoby przykro, trochę łez, etc., ale kiedy przyjdą dzieci, to dopiero wtedy jest dramat, który tak naprawdę nie będziesz w stanie zreperować, czy odwrócić.
Dzieci zawsze patrzą na rodziców. Jak nie dać się złapać w pułapkę oceny rodziców, czy kogokolwiek innego? Marzenie i cel – to jest nasza szansa. Wartościowy cel. Realizacja marzenia, celu, jest tworzeniem i nasza energia idzie we właściwym kierunku. Każdy inny kierunek po pierwsze oddala nas od celu, a po drugie stanowi niebezpieczeństwo skrzywienia mojej własnej osobowości, przez zwracanie się w przeszłość, rozwinięcie poczucia własnej winy, lub obwinianie drugiej osoby, a w rezultacie stajemy się wrażliwi na manipulację nami, lub stajemy się manipulatorami etc. A wreszcie jest to zmarnowanie naszej energii, która idzie w przysłowiowy gwizd, czyli rzeczy niepotrzebne.
Cel jest tą lampą w ciemności,
która wskazuje nam drogę, bez względu na to, czy skończyliśmy jakieś kursy z psychologii wewnętrznego dziecka, komunikacji międzyludzkiej, czy też nie. Z celem wyjdziemy na prostą, tak czy tak.
Dopisek po kilku tygodniach: Po rozmowie z paroma osobami doszedłem do wniosku, że marzenia i cel jest bardzo trudnym problemem dla ludzi (współ)uzależnionych, albo zniewolonych. Nieraz zastanawiam się, czy w ogóle możliwe jest nauczenie takich ludzi tych prostych rzeczy? Dlaczego tak jest?
Lęk, wieczny lęk przed innymi, że odkryją, że jestem gorszy niż udaję. Posiadanie marzenia zwróciłyby moje oczy w stronę tego marzenia, zmusiłoby mnie do zaniechania śledzenia innych, a więc przestałbym kontrolować innych, i nie mógłbym interweniować w momencie, kiedy moje wewnętrzne „ja” mogłoby się obnażyć, kiedy ktoś by odkrył, że ja jestem gorszy. Nie mógłbym zapobiec wystawieniu mnie na pośmiewisko.
Strach. Ten paraliżujący strach przed odpowiedzialnością za siebie, za realizację swoich marzeń skłania ludzi do porzucenia marzeń. Dlatego nieraz przyparci do muru, w szerzej rozmowie mówią: „wyznaczyć sobie cel, to jest dla mnie problem, to są prawdziwe schody. Ja nie mam celu”.
Ale już w Biblii jest napisane: „nie lękajcie się”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz