sobota, 21 lutego 2009

Krok drugi – malowanie klatki

Przypomnę krok drugi:
Uwierzyliśmy, że siła większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie.

Mieszkam w domu z 1905 roku i prawdopodobnie od tego czasu nie był remontowany. Jest to jeden z tych „zabytkowych” (czytaj: rudera) domów, które ocalały po Drugiej Wojnie Światowej i stanowi nieodłączny element dzielnicy potocznie zwanej „Trójkątem Bermudzkim” , „HollyWódem”, a ostatnio ze względu na film „Rezerwatem”. Zresztą, dość często kręcą tu seriale telewizyjne, filmy m.in. „Pianistę” Polańskiego etc. (Stąd HollyWód, bo i na brak sklepów alkoholowych nie można narzekać).
Otóż przez ostatnie 50 lat budynek ten miał być rozebrany, ale po upadku komunizmu, jakoś pomysł ten upadł. Nie odnawiana przez tak długi czas klatka schodowa jest w opłakanym stanie. Postanowiłem więc zmobilizować administrację do odnowienia klatki. Poszedłem po lokatorach i zebrałem podpisy, aby administracja odnowiła klatkę. I to pociągnięcie było słuszne. Niestety w administracji uprzejma pani powiedziała mi: „Panie, u nas jest gorzej jak u Bambusów”. I w ten sposób oficjalny sposób załatwienia sprawy się skończył. W tej sytuacji, jako DDD, reprezentujący postawę: ja sobie poradzę, ja dam radę i nikogo nie potrzebuję. Po prostu kubeł farby, drabina i pędzel i po kłopocie. Tak też zrobiłem. I to był błąd.

Zajęło mi to tydzień, ale prawie dwa piętra odmalowałem. Łudziłem się w tym czasie, może ktoś z lokatorów się przyłączy. Niestety, jedynie najbliższy sąsiad podszedł do mnie i powiada. Panie, ja mam 90 lat, więc mi trudno będzie panu pomóc, ale mogę zapłacić za farbę, na co ja przystałem. Prócz tego sąsiada, jedynie Krzyś, 5-letni syn sąsiada z czwartego piętra, chciał mi pomóc, ale mu wytłumaczyłem, że wprawdzie dziękuję mu za chęci, ale jest trochę za mały. Acha, jeszcze jeden sąsiad przystanął i zaczął krytykować, że przed malowaniem należy ściany zeskrobać. Poza tym, żadnej reakcji. Już jakiś czas po moim odnowieniu części klatki, sąsiad z dołu, nieźle wstawiony, zaczął mamrotać coś pod nosem, że mogłem odnowić całą klatkę. Ale ja się nie odezwałem.

Mniej więcej po tygodniu, miejscowe chłoptysie zaczęły swoje „graffiti” na ścianach i wkrótce klatka schodowa wyglądała tak, jak poprzednio. Pamiętam, ten 90-letni sąsiad, kiedy zobaczył jak sąsiedzi niszczą świeżo odnowioną klatkę, podszedł do mnie i powiedział: „Wie pan, ja już różne rzeczy widziałem, w czasach komuny siedziałem w więzieniu i tam widziałem złodziejaszków, morderców, różnych ludzi widziałem, ale żeby ktoś robił pod siebie, tego, proszę pana, jeszcze nie widziałem..”

Jak wspomniałem wyżej to był mój błąd. A teraz, jak to powinienem zrobić (niestety, do wniosku tego doszedłem dopiero po paru latach uczestnictwa w spotkaniach wspólnoty 12-krokowej)?
Ano, tak samo, jak na początku zrobiłem, trzeba było pójść po lokatorach i zmobilizować wszystkich do wspólnej akcji odnawiania klatki schodowej. Wykonując tę pracę samodzielnie po pierwsze, straciłem okazję do współpracy z pozostałymi lokatorami, a więc rozwoju agape, po drugie oni (a zwłaszcza nastolaty) poczuli się pominięci i w efekcie, zamiast dbać i pilnować porządku na klatce, bardzo szybko ją zniszczyli.
Tak zrobiłby normalny człowiek, ale nie ja, DDD (dorosłe dziecko rodziny dysfunkcyjnej), AlAnon, pracoholik, żarłok, cierpiący na chorobę sierocą, choć dziś, po paru latach uczestnictwa w spotkaniach wspólnoty 12-krokowej, a także dzięki pracy jako wolontariusz w Hospicjum, trochę więcej rozumiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz